Berlin a sprawa polska – nowe rozdanie?
Umowa koalicyjna nowego niemieckiego rządu wprost wspomina Polskę jedynie dwukrotnie, obiecując budowę pomnika polskich ofiar drugiej wojny światowej w Berlinie oraz podtrzymanie dobrych, sąsiedzkich relacji obu państw. Tymczasem pośrednio dokument poświęca jej znacznie więcej miejsca, stawiając wręcz w centrum polityki zagranicznej Niemiec. I nie jest to uwaga która wzbudzi entuzjazm polskich władz.
Nowy rząd wzywa Komisję Europejską do zdecydowanych działań w celu ochrony praworządności oraz konsekwentnego wykorzystania narzędzi prawnych jakimi dysponuje. Zgoda Berlina na wypłatę środków z Funduszu Odbudowy dla naruszających praworządność nastąpi wyłącznie gdy zostaną spełnione określone „warunki wstępne”. Wymieniony zostaje art. 279 TFUE – wykonanie środków tymczasowych nałożonych przez TSUE oraz art. 260 TFUE – wykonanie wyroków wydanych przez TSUE. Tym samym Polska musiałaby zastosować się do szeregu postanowień Trybunału z Luksemburga, oznaczających faktyczne przekreślenie reformy sprawiedliwości. Dotyczyłoby to także tych orzeczeń, które uznano za sprzeczne z polską kontytucją i naruszające jej wyłączne kompetencje. Nowy rząd Niemiec dał także wyraźnie do zrozumienia, że daje zielone światło procedurze zawieszenia w prawach państwa członkowskiego UE prowadzonej w ramach art. 7 TUE. Berlin stawia kwestię praworządności na ostrzu noża; wychodząc z pozycji siły pokazuje, że nie ma miejsca na dyskusję i nie interesuje go wynik inny niż całkowite podporządkowanie.
Co więcej, Komisja Europejska uzyskałaby możliwość zastosowania bliżej niedookreślonej „indywidualnej procedury postępowania” wobec państw naruszających praworządność. Ta niejasna zapowiedź ingerencji w życie polityczne niepokornych członków wspólnoty oznacza przede wszystkim zgodę na różnicowanie w traktowaniu państw członkowskich. Wszystko to działoby się pod pozorem elastyczności i szybkiego reagowania. To szczególnie interesujące w świetle obecnego podejścia Komisji oraz Trybunału wobec wyroków sądów konstytucyjnych w Polsce i Niemczech orzekających o nadrzędności ustawy zasadniczej nad prawem unijnym. Już teraz analogiczne postanowienia są traktowane zupełnie odmiennie. Dzięki propozycjom Berlina takie zachowanie stałoby się standardem.
Aby umożliwić powyższe zapowiedzi i nie dopuścić do powtórki nieposłuszeństwa Polski w przyszłości, Berlin zaprezentował ambitny program reformy TSUE. Nie jest tajemnicą, że od teraz jawnym celem Niemiec jest federalizacja Unii Europejskiej, na co wprost wskazuje umowa koalicyjna. Myliłby się jednak ten kto uznał to za plan dalekosiężny. Wręcz przeciwnie, obecnie obradująca Konferencja o przyszłości Europy ma stać się “konwencją konstytucyjną” państwa federalnego. Pojawiła się nawet propozycja sformowania armii europejskiej – początkowo „tylko dla chętnych.” Trybunał Sprawiedliwości musi więc zostać odpowiednio zreorganizowany by spełnić niemieckie oczekiwania. Kadencja sędziów zostałaby wydłużona do 12 lat, niwelując wpływ zmian ekip rządzących państw członkowskich na kształt Trybunału. Zarazem sedno reformy leży gdzie indziej: jest nim daleko idące poszerzenie kognicji TSUE. Objęłaby swoim zakresem nie tylko całość kompetencji dzielonych, ale przede wszystkim dotąd zastrzeżone kompetencje wyłączne państwa członkowskiego – „nawet, gdy działa w ramach swojego narodowego prawa.” Stałoby się to możliwe dlatego, że właściwość Trybunału zostałaby w pełni oparta o Kartę Praw Podstawowych UE – nota bene element niedoszłej Konstytucji UE z 2004 r. Tradycyjnie sięgnięto do argumentu „transgraniczności” – uzasadnienia każdego rodzaju ingerencji w wyłączne uprawnienia suwerennych państw. W ten sposób metoda oddolnego poszerzania kompetencji UE realizowana poprzez aktywizm sędziowski i osobliwą interpretację Traktatów uzyskałaby walor zinstytucjonalizowanego aktu prawnego. Po raz kolejny widać prawdziwe intencje niemieckiej lewicy dążącej do uzyskania pełnej kontroli nad prawodawstwem państw członkowskich. Zreformowany Trybunał mógłby bowiem swobodnie ingerować oraz uchylać prawo „niebezpieczne” dla Wspólnoty lub jej swobodnie określonych „wartości”. Koniec końców, zgodnie z wizją Berlina TSUE ma stać się Sądem Najwyższym federalnej Europy.
Zainteresowania niemieckich władz zdecydowanie wykraczają poza ramy państwa prawa oraz kwestii ustrojowych. Berlin zamierza objąć patronat nad europejskim ruchem LGBT. „Tęczowe małżeństwa” (jak określa dokument) oraz związki partnerskie mają zostać zagwarantowane na poziomie prawa unijnego. Karalność homofobii ma zostać podniesiona co najmniej do takiej rangi jaką obecnie cieszy się zwalczanie rasizmu. W praktyce penalizacją zostanie objęty każdy przejaw nie tyle niechęci, co niewystarczającego entuzjazmu wobec inżynierii społecznej lewicy. Nie ma wątpliwości, że Polska ze swoim konserwatywnym prawodawstwem będzie jednym z głównych celów przemian.
Na celowniku pojawia się oczywiście liberalizacja systemu azylowego. Dokument zawiera bezpośrednią aluzję do obecnego kryzysu na granicy białoruskiej – pada uroczyste przyrzeczenie: „Zakończymy cierpienie na granicach zewnętrznych UE.” Zapowiedziany jest „sprawiedliwy podział kompetencji i obowiązków związany z przyjmowaniem imigrantów przez państwa członkowskie.” Berlin chce ograniczyć „nielegalne pushbacki”, wprost nawiązując do niedawnej nowelizacji polskiej ustawy o cudzoziemcach oraz analogicznych aktów prawnych państw bałtyckich. Migracyjne zainteresowania nie kończą się na Polsce. Reorganizacja ma objąć także agencję Frontex, która według nowego rządu Niemiec ma od pory ratować imigrantów tonących na Morzu Śródziemnym.
Oczywistym ze względu na udział Zielonych w koalicji jest nacisk na przyspieszenie dekarbonizacji Unii Europejskiej. Berlin zapowiedział jednoznaczne poparcie dla Pakietu Fit for 55 autorstwa Komisji Europejskiej, forsującego rygorystyczne normy emisyjne. W naturalny sposób uderzy to w Polskę, wciąż najsilniej opartą energetycznie o zużycie węgla. Co ważne, Niemcy wcale nie zamierzają dać zielonego światła dla najbardziej oczywistej alternatywy jaką jest energia jądrowa. Zapowiedziano nacisk dyplomatyczny w sprawie likwidacji atomu, „szczególnie wzdłuż granic Niemiec.” Zdecydowanie utrudni to plany uruchomienia polskiej elektrowni, ale także nieuchronnie doprowadzi do ostrej antagonizacji z Francją.
Nie sposób dostrzec, że niemiecki pomysł na europejską energetykę wymusza większe niż kiedykolwiek zużycie gazu. Aby uniknąć zjawiska blackoutu, którego przez długie dekady nie wyeliminują OZE, jedynym rozwiązaniem będzie masowy import rosyjskiego gazu ziemnego. Oczywiście w teorii jest to założenie tymczasowe, ale jak wiadomo rozwiązania prowizoryczne należą do najtrwalszych. Beneficjentem takiego układu będą oczywiście Niemcy, które jako największy bezpośredni odbiorca surowca i jego główny dyspozytor uzyskają faktyczną kontrolę nad rynkiem energii w Europie. Stare tradycje kooperacji z Rosją nie rdzewieją niezależnie opcji politycznej od rządzącej w Berlinie. Tym bardziej wymowne jest całkowite milczenie umowy koalicyjnej na temat gazociągu Nord Stream 2, który stanowi oś realizacji projektu. Zieloni, dotąd medialnie znani z twardego weta wobec tego projektu, prawdopodobnie walnie przyczynią się do jego uruchomienia.
Czołowi eurofederaliści są zachwyceni propozycją Berlina. W wywiadzie dla Politico wyraził to dobrze znany w Polsce lider belgijskich liberałów Guy Verhofstadt. Uważa on, że zdecydowana postawa Niemiec to ostatni brakujący element do odwrócenia obecnego eurosceptycznego trendu w Europie. Pozwoli ona powrócić do procesu unifikacji z przełomu wieków, zatrzymanego 15 lat temu. Odejście Angeli Merkel to dla niego, jak dla większości europejskich socjaliberałów ulga. Była zbyt łagodna i niezdecydowana – a może za mało zideologizowana – by ich zdaniem poprowadzić projekt europejski w świetlaną przyszłość. Unikała dotąd otwartych konfliktów i preferowała zakulisowe negocjacje. Takich skrupułów, przynajmniej na poziomie formalnym zdaje się nie mieć nowa koalicja rządowa, która bezpośrednio mówi o „usuwaniu przeszkód z drogi”. Taką przeszkodą niewątpliwie jest postawa Warszawy i Budapesztu, dlatego umowa poświęca im tyle uwagi. Warto na końcu dodać, że w ramach relacji dobrosąsiedzkich Berlin zobowiązał się „wzmocnić podmioty społeczeństwa obywatelskiego w Polsce.” Niemcy zatem dalej liczą na zmianę władzy w 2023 r. oraz powrót Platformy Obywatelskiej, bezwarunkowo przychylnej federacyjnej ewolucji Unii Europejskiej.
Nie jest tajemnicą, że bojowy wydźwięk umowy, również w kwestiach niemieckich jest przede wszystkim zasługą Zielonych. To oni forsują twardy kurs nie tylko w temacie klimatu, ale również praworządności. Pozostaje pytanie na ile te niewątpliwie ambitne plany są możliwe do realizacji. Jak można łatwo zauważyć, ich pełna realizacja może zrazić nie tylko zdeklarowanych przeciwników centralizacji Europy, ale także innych istotnych graczy takich jak Francja czy Włochy. Maksymalizm ideologiczny idzie w parze z nieskrywaną aspiracją przywództwa w Europie, co studzi entuzjazm potencjalnych partnerów takich jak Emmanuel Macron. Dla Polski radykalizacja stanowiska Niemiec jest zarówno zagrożeniem jak i okazją. Niemcy mogą skonfliktować się z dotychczasowymi sprzymierzeńcami i przez nadgorliwość zaszkodzić starannie realizowanemu dotąd projektowi europejskiemu. Najbliższy czas pokaże jak zachowa się gabinet Olafa Scholza i jak w rzeczywistości będzie wyglądać presja wywierana na Polskę w sprawie praworządności.