Pobieżny rzut oka na tzw. literaturę popularnonaukową wydawaną sukcesywnie od kilku lat dowodzi, że szczególnie mocno aktywizowali się ci wszyscy, dla których demokracja w  tzw. lewicowo-liberalnym wydaniu jest dogmatem bezdyskusyjnym. Większość z nich bezrefleksyjnie wskazuje, że – po pierwsze – demokracja jest linearnym postępem dziejów i sukcesywnie obejmuje swoim zasięgiem coraz to nowe obszary rzeczywistości, stając się w istocie demokracją totalną. Po drugie zaś, że tak rozumiana demokracja jest bezalternatywna, a każdy kto ją kwestionuje czy chociażby zadaje pytania na temat metodologii i teleologii tak rozumianej demokracji jest co najmniej szaleńcem, a być może nawet wrogiem klasowym, którego racje należy zetrzeć na proch by przypadkiem antydemokratyczna herezja się nie tliła. Stąd publikowane z coraz większym rozmachem tytuły epatują takimi określeniami jak: „erozja demokracji”, „koniec”, „agonia” albo „kres demokracji”, ewentualnie  jeśli zakłada się gwałtowność wydarzeń „upadek” bądź co najmniej „krach demokracji”. Kiedy indziej akcentuje się mitycznego potwora, który ma być alternatywą dla demokracji, czyli  „marsz” albo „pochód  autorytaryzmu”, „wstęp do totalitaryzmu” „budowanie auto-lub totalitaryzmu”, a przynajmniej „powstawanie czy narodziny niedemokracji”, przy czym nie zwraca się specjalnie uwagi na istotne bądź co bądź niuanse między takimi pojęciami jak autorytaryzm a totalitaryzm, ignorując tym samym dorobek humanistyki ostatnich stu lat, oraz – co ważniejsze – doświadczenia historyczne. To samo zresztą dotyczy tzw. niedemokracji, która jest produktem badań z zakresu nauki o polityce, prowadzonych na bzie tzw. trzeciej fali demokratyzacji i  powstałych na tym tle badań tranzycyjnych, analizujących proces prawnej, politycznej i gospodarczej transformacji.

Wizja rzeczywistości przedstawiana przez heroldów lewicowo-liberalnej narracji  jest prosta, wręcz banalna. Oto, z jednej strony, są siły prawdziwie demokratyczne, postępowe, które konsekwentnie realizują progres społeczny i polityczny, dążąc do powstania wymyślonej utopii, tj. rzekomo wiecznej szczęśliwości doczesnej, dla której wszelkie bariery muszą być zniesione. Barierami takimi są klasy i warstwy społeczne, płeć czy też państwo narodowe, które rzekomo jest już antykwarycznym rekwizytem w zglobalizowanym świecie. Po drugiej stronie stoją z kolei zdyskredytowani rzecznicy ancien regime. Osoby i grupy, które kultywują ideę państwa narodowego, narodu, patriotyzmu, demokracji zdroworozsądkowej, czyli odrzucającej wizję skrajną, w której demokracja ma rządzić także w domu, szkole, uczelni, kościele czy też w łóżku. Wbrew temu co dziś w sposób nachalny się lansuje, wskazują oni, że demokracja jest projektem na wskroś politycznym i nie może obejmować wspólnot niepolitycznych oraz szerokiej sfery prywatnej czy wręcz intymnej,  która w tradycyjnej myśli demokratycznej była uwolniona spod ciśnienia demokracji, która od początku była pomyślana jako projekt stricte polityczny.

Dziś to oczywiste skądinąd założenie próbuje się zdyskredytować. Akolici na nowo pojmowanej demokracji próbują, wbrew oczywistym faktom i elementarnej logice, narzucić wszystkim swój sposób rozumienia demokracji. Zgodnie z nim demokracja to demolowanie elementarnych struktur społecznych i politycznych, narzucanie wybitnie jednowymiarowej wizji świta. Tak rozumiana demokracja narzuca np. tzw. standard państwa neutralnego i zrelatywizowanego, w którym każdy pogląd jest dozwolony, a zarazem poglądy religijne powinny być zepchnięte w cień prywatności, gdyż sfera publiczna ma być rzekomo bezstronna i neutralna. Jednocześnie poglądy religijne, w takim ponoć demokratycznym państwie, są zastępowane poglądami otwarcie antyreligijnymi, które religię i wiarę próbują zepchnąć na margines, jako przeżytek i pozostałość po starych czasach. Zwolnicy takiej neutralnej demokracji zupełnie przy tym zapominają, że demokracja, i to  od czasu klasycznej myśli liberalnej, potrzebuje niczym tlenu pluralizmu ocen, sądów i poglądów. Tymczasem piewcy nowo rozumianej demokracji niszczą  pluralizm, wymyślając nowe tzw. standardy np. mowy nienawiści czy też kultury unieważnienia (cancel culture), lansując pogląd, że w prawdziwej demokracji pewnych poglądów nie powinno się mieć, a tym bardziej głosić gdyż są one rzekomo „nieakceptowalne”.

Demokracja w takim wydaniu przypomina radziecką urawniłowkę, niszczącą niczym buldożer wszelkie rozmaitości i różnorodności, pozostawiając po sobie pustą ziemię. Tak rozumiana demokracja chętnie sięga po ostracyzm i eliminowanie z przestrzeni publicznej tych, którzy myślą w sposób nieprawomyślny, którzy mimo usilnej propagandy trzymają się podstawowego kanonu myśli demokratycznej. Przy czym prawomyślność tak pojmowanej demokracji obejmuje niemal wszystko. Np. tak rozumiana demokracja nie ma już oznaczać respektowania woli większości, ale przede wszystkim afirmowanie praw mniejszości, która w skrajnych warunkach rządzi wszystkimi w imię rzekomo demokratycznego standardu. Tak rozumiana demokracja nie ma już oznaczać równości wszystkich wobec prawa, ale selekcjonowanie wybranych grupek elit, które mają się bezwzględnie znajdować pod parasolem bezkarności, czego najlepszym przykładem kilkuletni polski spór o odpowiedzialność dyscyplinarną sędziów i zarzut środowisk „nowodemokratycznych”, że taka odpowiedzialność narusza sędziowską niezawisłość i godzi  w ustrój wolnościowy. Tak rozumiana demokracja nie ma już oznaczać, że oczywistą sprawą jest podział władz np. na ustawodawczą i sądowniczą, ale ma lansować pogląd o bezwzględnym prymacie władzy sądowniczej, która wchodzi butami w domenę innych władz, np. stosując aktywizm sędziowski i nadinterpretację prawa. Tak rozumiana demokracja nie ma już oznaczać równości państw w ramach porządku międzynarodowego, ale lansowanie partykularnych interesów największych państw, które ciągle urażają, że w porządku międzynarodowym trwa koncert mocarstw. Tak rozumiana demokracja ma już nie przestrzegać tradycyjnej wolności religijnej, ale narzucać wolność do bezwyznaniowości jako rzekomy standard w dobie neutralności politycznej państwa. Tak rozumiana demokracja ma deptać rzekomo nadmiernie konfesyjną i światopoglądowo uwikłaną godność człowieka, premiując w to miejsce prawo do tzw. tożsamości, zawierające szereg „antypraw” człowieka jak np. prawo do aborcji czy prawo do eutanazji.

Fałszywa narracja końca demokracji obnaża w ten sposób swoje prawdziwe oblicze. Narracja ta jest częścią rozmyślnie zaplanowanej inżynierii społeczno-politycznej, która ma przemodelować rzeczywistość na modłę postmarksistowskich akolitów lewicowo-liberalnych pomysłów, dla których naturalny porządek rzeczy jest wrogiem numer jeden.  Dla nich wszystkich wrogiem numer jeden są tradycyjne struktury, bo w sumie tylko one mogą położyć skuteczną tamę nowej ideologii, w której demokrację rozumie się w sposób dowolny, arbitralny i zrelatywizowany, pozbawiony tego, co przez  wieki (tj. do słynnej mowy Peryklesa) stanowiło jej elementarny sens.

Facebook
YouTube