Niedawny wywiad jakiego Manfred Weber udzielił niemieckiej opiniotwórczej gazecie „Frankfurter Allgemeine Zetung” obnażył w sposób bezprecedensowy cyniczną grę jaką od jakiegoś czasu prowadzi Unia Europejska nie tylko z Polską, ale z każdym, kto nie akceptuje kierunku rozwoju Unii wytyczonego przez Niemcy, którzy przecież UE nie traktują jako wartości samoistnej, ale jako narzędzie realizacji partykularnych interesów Belina. Wywiad ten jest tym ważniejszy, że udzielił go prominentny niemiecki polityk, szef Europejskiej Partii Ludowej, a zarazem licząca się postać w tzw. obozie brukselskim (warto dodać, że na stanowisku szefa EPL Weber bezpośrednio zastąpił Donalda Tuska).
Weber powiedział wprost, że jego ugrupowanie w skali unijnej, zaś w skali krajowej segment tego ugrupowania, jakim jest Platforma Obywatelska, jest jedyną realną siłą, która może odsunąć Zjednoczoną Prawicę. M. Weber dodał przy tym, że odsunięcie od władzy obozu rządzącego przy okazji jesiennych wyborów w Polsce jest europejską racją stanu, gdyż – jak się wyraził – w UE nie ma miejsca dla sił politycznych, które nie akceptują trzech fundamentalnych założeń, tj. Europy, Ukrainy i rządów prawa. Skandaliczna wypowiedź niemieckiego polityka obnaża przede wszystkim to, że Unia Europejska ma za nic wartości traktatowe w tym m.in. poszanowanie podstawowych instytucji politycznych i konstytucyjnych w państwach członkowskich, które chronione są przecież zasadą tożsamości narodowej (art. 4 TUE). Wypowiedź ta dowodzi też najlepiej tego, że Unia ingeruje coraz silniej i w coraz bardziej otwarty sposób w krajowe sceny polityczne, dążąc do ukształtowania ich w sposób odpowiadający jednej opcji polityczno-ideologicznej, która jakiś czas temu bezczelnie ogłosiła, że ma jedyny patent na przyszłość UE, jakim jest powtarzane jak mantra hasło „więcej Europy”, które w istocie jest wodą na młyn federalistów, którzy za wszelką cenę chcą ucieleśnienia wielkiego europejskiego państwa, ogłoszonego w latach 40-tych XX wieku przez włoskich komunistów w manifeście z Ventotene.
Warto przyjrzeć się bliżej trzem fundamentom programu politycznego M. Webera i stojących za nim sił politycznych. Po pierwsze Europa, w założeniu Unia Europejska. Nie chodzi bynajmniej jednak o jakąkolwiek Unię, nie chodzi nawet o dyskusję czy Unia ma być Unią wielu prędkości, wielu kręgów integracji czy może wielu poziomów współpracy. Dziś w Berlinie czy w Brukseli nikt już nawet nie ukrywa, że w dyskusji o przyszłości UE na stole jest tylko jedna bezalternatywna propozycja, tj. silnie scentralizowana Unia, z państwami członkowskimi ograniczonymi do minimum. Ta wizja Europy wybrzmiewa z niedawno zakończonej konferencji na temat przyszłości Europy, gdzie głos wszystkich, którzy myślą inaczej został skutecznie zagłuszony przez klakierów aprobujących bezrefleksyjnie hasło więcej Europy, których to klakierów w języku nowomowy brukselskiej nazwano eufemistycznie przyjaciółmi Europy, a ich oponentów nazywa się perfidnie populistami, autokratami, czy nawet faszystami. Przy okazji warto zauważyć, jak w dyskusji o przyszłości Europy zmienia się język. Dziś słowem obłożonym unijną anatemą jest np. „patriotyzm”, który właściwie utożsamiany jest z nacjonalizmem, autokratyzmem i wszystkim co najgorsze. To dlatego m.in. osławiony marsz patriotyczny zorganizowany swego czasu przez byłego prezydenta RP Bronisława Komorowskiego miał być symbolizowany nie przez biało-czerwoną flagę, ale przez różowy balonik, który miał być rzekomo nowoczesną symboliką, niekojarzącą się z brzydkim słowem na „p” i z państwem narodowym, które także przecież w UE znajduje się już poza słownikiem dozwolonych terminów. Warto przy tej okazji przypomnieć akolitów tego sposobu myślenia, którzy pragnąc zohydzić tradycyjne wartości sformułowali śmieszne ale i gorzkie hasło, w myśl którego „współczesny patriotyzm to przede wszystkim sprzątanie kupy po swoim psie”. Dla tych wszystkich Europa, a właściwie UE ma być modelem, który nie ma nic wspólnego z organizacją międzynarodową (gdzie każde państwo jest traktowane równo), ale z super-państwem, administrowanym z Brukseli, a politycznie zarządzanym z Berlina i Paryża, przy zupełnej ignorancji wszystkich pozostałych stolic.
Po drugie, w programie M. Webera umieszona została Ukraina. Swoją drogą, słowa niemieckiego polityka o bezgranicznym poparciu dla Ukrainy jako credo europejskiej polityki do złudzenia przywołują na usta stare porzekadło, o tym, że „ubrał się diabeł w ornat i na mszę dzwoni”. Wydaje się, że niemieccy politycy są ostatnimi, którzy powinni pouczać innych o tym jak pomagać Ukrainie, chyba, że pomoc tę sprowadzimy do groteski i przekazywania hełmów. Jest tak tym bardziej, że to m.in. dzięki Berlinowi kwitł rosyjski militaryzm, silnie zasilany euro płonącymi przez rurociąg Nord Stream. To w planach Berlina wykoncypowała przecież myśl, że odnawialne źródła energii zostaną narzucone całej Unii jako zielona alternatywa a w efekcie pozamykane zostaną kopalnie, a gaz będzie tzw. paliwem przejściowym, na który to Berlin będzie miał patent sprzedając go do wszystkich państw Unii, dzięki sieci powiazań z Rosją (Nord Sream 1 i Nord Stream 2). Wreszcie to kanclerz Niemiec Olaf Scholz, po 24 lutego 2022 r., prowadził nadal negocjacje z W. Putinem, traktując go ciągle jako poważnego i wiarygodnego polityka, mimo, że z nielicznymi wyjątkami (prezydent Francji) wszyscy wiedzieli, że lokator Kremla jest satrapą i zwykłym zbrodniarzem wojennym.
W końcu trzecim elementem programu M. Webera są rządy prawa. I znowu, ze smutkiem trzeba skonstatować, że nikt tak nie sprofanował szlachetnej idei rule of law jak Unia Europejska w sporze z Polską, który to spór nie był w istocie sporem prawnym, ale sporem politycznym, a jego sensem było od samego początku odsunięcie PiS od władzy. Jeśli rzeczywiście intencją poszanowania państwa prawnego miałoby być narzucenie spójnych i wspólnych standardów to przecież niemożliwym by było wybieranie sędziów z list partyjnych, co ma miejsce np. w Niemczech. Jeśli rzeczywiście sensem rządów prawa miałyby być gwarancje dla sądownictwa konstytucyjnego, to nie mogłaby np. we Francji działać Rada Konstytucyjna, która składa się nawet nie z prawników, bo jej szeregi zasilają byli premierzy i byli szefowie parlamentu, czyli politycy z krwi i kości. Jeśli rzeczywiście sensem rządów prawa miałaby być walka z korupcją, to Unia Europejska jako strażnica praworządności powinna w pierwszej kolejności skrupulatnie wyjaśnić afery korupcyjne w Parlamencie Europejskim czy w Trybunale Sprawiedliwości UE (którego niektóry sędziowie nie od dziś są podejrzewani o wysoce niejasne powiazania z ugrupowaniami politycznymi). Tymczasem szlachetna idea rządów prawa jest tak naprawdę młotem na czarownice, tzn. tych, którzy nie akceptują drogi obranej przez berliński i brukselski establishment. Temu przecież służą procedury oceny stanu demokracji i praworządności, które mają być formą legalnej ingerencji w podstawowe struktury polityczne i konstytucyjne w państwach członkowskich.
Dlatego program Europa, Ukraina i rządy prawa to program ze wszech miar bałamutny, kpiący w otwarty sposób z Europy, Ukrainy i rządów prawa, które w istocie są rządami wąskiej koterii urzędników i osób powiązanych prywatnie, politycznie i biznesowo, a które w pewnym momencie uznały, że mają copyright na przyszłość naszego kontynentu.