Wojna na Ukrainie dokonała dekompozycji tradycyjnych układów sił w Unii Europejskiej. Przede wszystkim osłabł impet francusko-niemieckiego przywództwa, którego ważnym elementem było budowanie poprawnych, zwłaszcza w sferze gospodarczej, relacji z Moskwą. To elity Niemiec i Francji mówiły od lat o rzekomej demokratyzacji Rosji, o tym jak ważnym partnerem dla zachodniego świata jest Moskwa, czego potwierdzeniem były słowa prezydenta E. Macrona o tym, że Rosja znajduje się w kręgu integracji europejskiej przede wszystkim dlatego, że respektuje najważniejsze europejskie wartości i ideały (sic!). Oczywiście deklaracje te nie korespondowały z podejściem Polski, czy państw bałtyckich, które od lat wskazywały na groźbę rosyjskiego neoimperializmu i rewanżyzmu. Nie korespondowały one również z oczywistymi faktami, takimi jak Czeczenia, Gruzja czy Ukraina, najpierw w 2014 r., a później w 2022 r. Mimo tych elementarnych faktów Berlin czy Paryż ciągle zakładały, że ich racją stanu jest dialog z Rosją i utrzymywanie, nawet kosztem państw Europy Środkowej i Wschodniej, poprawnych stosunków z W. Putinem. Dopiero naciski Polski i innych państw regionu, oraz pozostającej poza Unią Europejską Wielkiej Brytanii, skłoniły przywódców Francji i Niemiec do rewizji swojego stanowiska.

Ta redefinicja była jednak osadzona w głębszym tle geopolitycznym. Dla Berlina sytuacją niepokojącą i irytującą była rosnąca pozycja Polski i to, że jej narracja w pewnym momencie wzięła górę nad wysublimowaną dyplomacją francuską czy niemiecką. Rysujący się sojusz polsko-ukraiński jeszcze bardziej budził niepokój w Berlinie, bo szczególnie w dłuższej perspektywie, mógł skutecznie osłabić znaczenie Niemiec w Unii Europejskiej, która po 2004 r. wyraźnie przesunęła się na wschód co w Niemczech wzbudziło resentymenty do dawnej koncepcji Mitteleuropy, jako obszaru pozostającego w orbicie niemieckich wpływów. To zresztą wzbudziło animozje francusko-niemieckie, gdyż Francuzi doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że orientalizacja UE może znacząco uszczuplać wpływy Paryża. Stąd m.in. wzięło się ukierunkowanie Francji na basen Morza Śródziemnego i państwa północnej Afryki, które miały zagwarantować równowagę sił i wpływów Paryża i Berlina.

Niemcy obserwując rolę Polski w konflikcie z Ukrainą podjęły w pewnym momencie strategiczną decyzję o przewartościowaniu swojej ukraińskiej polityki. O ile na początku wojny strategię tę puentowała polityka „pięciu tysięcy hełmów dla Ukrainy”, o tyle dziś jest nią „pomoc Ukrainie za wszelką cenę”, co przejawia się w poparciu Berlina dla Ukrainy w jej sporze zbożowym z państwami Europy Środkowej oraz poparciu hasła wstąpienia Ukrainy do UE, które początkowo było przecież podnoszone głównie przez Polskę.  Ta radykalna reorientacja wektorów niemieckiej polityki nie jest przypadkowa, nie jest też – wbrew pozorom – bezinteresownie proukriańska.

Niemcy zmieniając swoje podejście chciały osiągnąć kilka celów zasadniczych. Po pierwsze, odzyskać przywództwo w relacjach UE z Ukrainą, które rok temu przejęła ewidentnie Polska. Dziś to Niemcy jawią się w UE jako największy orędownik Ukrainy a nie Polska, co  widać doskonale na tle tzw. kryzysu zbożowego. Po drugie, Niemcy sukcesywnie dążą do zdestabilizowania relacji polsko-ukraińskich, które dla Berlina są szalenie niebezpieczne, gdyż zgodna współpraca Warszawy i Kijowa tworzy zupełnie nowy europejski układ sił, dystansujący rolę Belina czy Paryża. Po trzecie, w kontekście ewentualnego poszerzenia Unii Europejskiej, Niemcy  mają okazję, z jednej strony, pokazać poparcie dla proeuropejskich aspiracji Kijowa, po drugie, ubić własny interes, a tym są zmiany traktatów i odejście od zasady jednomyślności, co Niemcy postulują od dawna w imię budowania lepszej i sprawniejszej Unii. Po czwarte i najważniejsze, Niemcy chcą zastosować swoisty szantaż emocjonalny zwłaszcza na Polsce i na innych państwach Unii Europejskiej, zapędzając je w kozi róg. Otóż, z jednej strony, dają ofertę przyjęcia Ukrainy i innych państw  do Unii Europejskiej, z drugiej warunkują poszerzenie Unii od likwidacji zasady jednomyślności, czego nie chce ani Polska ani inne państwa naszego regionu. W ten sposób upór tych państw przy utrzymaniu jednomyślności będzie  obarczał je odpowiedzialnością za brak akcesji Ukrainy czy Gruzji do Unii Europejskiej. Zarazem ewentualna zgoda na rezygnację z zasady jednomyślności, i jednoczesna akcesja Ukrainy, Gruzji, Mołdawii do UE na trwałe wykluczy nasz region Europy z roli rzeczywistego gracza w UE. Dzisiejszy mechanizm decyzyjny w Unii jest tak skomponowany, że tzw. blokująca mniejszość nie może powstać nawet gdyby wszystkie państwa przyjęte do UE po 2004 r. mówiły jednym głosem. Do grona tego musi się przyłączyć ktoś z tzw. wielkiej czwórki UE tj. Niemcy, Francja, Włochy czy Hiszpania aby decyzja tzw. starej Unii mogła zostać skutecznie zablokowana. Niemcy zdają sobie sprawę z tego, że przyjęcie szczególnie Ukrainy do UE bez zmiany mechanizmu decyzyjnego przesunie Unię na wschód, a przede wszystkim pozwoli państwom naszego regionu mieć mniejszość blokującą, bez oglądania się na wielką czwórkę. To zaś oznacza, że dobiegnie końca era przewagi instytucjonalno-politycznej starej Unii nad jej nową, wschodnio-południową częścią, do czego Niemcy za wszelką cenę nie chcą dopuścić.

Z tego bierze się zauważalna gołym okiem reorientacja niemieckiej polityki ukraińskiej. Ukraina stała się w ostatnim czasie dla niemieckiej dyplomacji doskonałym pretekstem do odzyskiwania impetu politycznego, utraconego po lutem 2022 r. Stała się przede wszystkim instrumentem maksymalizacji niemieckich interesów geopolitycznych, tj. torpedowania pozycji Polski w regionie (casus kryzysu zbożowego) oraz walki o zmiany instytucjonalno-traktatowe (casus odejścia od jednomyślności powiązanego z ofertą przyjęcia nowych państw członkowskich).  

Facebook
YouTube