Od dłuższego czasu działaniom na rzecz pogłębienia i przyspieszenia integracji europejskiej towarzyszy argument aksjologiczny, w postaci idei rządów prawa. Dzięki temu argumentowi Unia Europejska – którą Jacques Delors nazywał złośliwie Niezidentyfikowanym Obiektem Politycznym – ma zmienić się w twór wysoce scentralizowany i potężniejszy. W dalszym ciągu będzie ona jednak czymś w rodzaju niezidentyfikowanego obiektu politycznego, nie będąc ani klasyczną  organizacją międzynarodową, ani federacją, ani – tym bardziej – superpaństwem. Będzie tworem  hybrydowym, czymś pomiędzy tym wszystkim.

W celu przyspieszenia procesów centralizacyjnych Unia Europejska na sztandary wysunęła argument praworządności. Co ciekawe, argument ten ma się odnosić nie do Unii, ale do jej państw członkowskich. Nikt nawet nie pyta czy praworządność nie powinna być przypadkiem najpierw respektowana w samej Unii i jej organach, a dopiero potem skrupulatnie ewaluowana w jej państwach członkowskich. Tymczasem dziś zasadniczym problemem są, najdelikatniej mówiąc, kłopoty samej Unii Europejskiej z poszanowaniem praworządności. Oto kilka przykładów.

Po pierwsze, pandemia COVID-19 i zaangażowanie UE w zakup szczepionek. Przypomnieć należy, że realną walkę z pandemią wzięły na siebie państwa członkowskie, a UE przez długi czas była zupełnie bezradna, o czym najlepiej przekonali się Włosi,  którzy ponieśli największe w całej UE straty w ludziach z powodu COVID-19. UE zaangażowała się dopiero wówczas, kiedy sposobem walki z pandemią miały stać się szczepionki. Sama UE kupiła prawie 2 mld szczepionek tylko od jednego dostawcy tj. firmy Pfizer bez żadnych procedur konkursowych czy przetargowych. Niemiecko-amerykańska firma dogadywała się z Komisją Europejską w tej sprawie m.in. poprzez rozmowy jej szefa z Ursulą von der Leyen, na co wskazała sam Prokuratura Unii Europejskiej, która na jesieni 2022 r. wszczęła dochodzenie w sprawie nieprawidłowości działań UE przy zakupie szczepionek na COVID-19. Całe dochodzenie Prokuratury UE objęte jest przy tym tajemnicą, daleką od unijnych standardów transparentności, stąd tylko od czasu do czasu mamy do czynienia z lakonicznymi komunikatami w tej sprawie, wskazującymi na brak procedur i rażącą niegospodarność  UE w całej tej sprawie.

Po drugie, walka z kryzysem migracyjnym, która toczy się falami od 2014 r. Dziś remedium na kryzys migracyjny jest tzw. pakt migracyjny wynegocjowany ostatnio na szczycie unijnym w hiszpańskiej Granadzie. Problem polega jednak na tym, że wszystkie propozycje UE w tej sprawie są niezgodne z traktatami. Godzi się przypomnieć, że zgodnie z art. 79 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej  Unia rozwija wspólną politykę imigracyjną mającą na celu zapewnienie skutecznego zarządzania przepływami migracyjnymi, sprawiedliwe traktowanie obywateli państw trzecich przebywających legalnie w państwach członkowskich oraz zapobieganie nielegalnej imigracji i handlowi ludzi oraz wzmocnienie ich zwalczania. Z przepisów traktatowych jasno wynika, że obowiązkiem Unii jest zapobieganie, a w razie wystąpienia, zwalczanie nielegalnej migracji do UE. Tymczasem wszystkie propozycje dotyczące problemu migracji są w istocie niezgodne z traktatami, gdyż de facto legalizują nielegalną migrację, a sposobem zmniejszenia problemu czynią tzw. relokację z jednego państwa członkowskiego do drugiego. W efekcie, UE zamiast realizować powinności traktatowe, tj. przeciwdziałać nielegalnej migracji, a w razie jej wystąpienia, skutecznie ją zwalczać robi wszystko aby zjawisko to jeszcze zwiększyć. Mechanizm tzw. relokacji będzie bowiem tylko zachęcał do tego, aby zwiększać skalę nielegalnych migracji do państw członkowskich UE. Co najbardziej irytujące, instytucje UE w ogóle nie biorą pod uwagę głosu Włoch czy Polski, które od samego początku wskazują, że zgodną z traktatami i efektywną walką z nielegalną migracją jest położenie jej kresu w państwach z których migracje się dokonują, poprzez działania, które wyeliminują, a przynajmniej ograniczą przyczyny migracji, czyli fatalną kondycję ekonomiczną tych państw.

Po trzecie, coraz bardziej widoczna praktyka działania ultra vires ze strony instytucji unijnych. Tu przykładem może być chociażby Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej.  Podręcznikowym jest już proces faktycznego zawłaszczenia kompetencji unijnych w obszarze ustroju wymiaru sprawiedliwości w państwach członkowskich. Zgodnie z traktatami obszar ten należy do państw członkowskich, co dodatkowo chroni zasada tożsamości konstytucyjnej z art. 4 zgodnie z którą UE ma obowiązek poszanowania „podstawowych struktur konstytucyjnych i politycznych” państw członkowskich. Casus sporu z Polską i Węgrami doprowadził jednak do tego, że UE bezprawnie objęła ten obszar swoim działaniem,   powołując się na ogólną zasadę „rządów prawa i demokracji”, co w literaturze znalazło nawet swoje określenie w postaci tzw. kompetencji kroczących, czyli kompetencji, które UE w istocie wydeptała czy też raczej wyszarpała państwom członkowskim, mając za nic literalną treść traktatów. 

Jeśli dołożymy do tego sukcesywne dążenie do zabierania innych obszarów (np. lasów, co nomen omen dotyczy w największym  stopniu Europy Środkowej, a wcale nie państw z największymi zasobami leśnymi, takich jak Szwecja czy Finlandia, bo tam lasy są prywatne i ich przejęcie kompetencji nie dotyczy), czy też selektywne odchodzenie od zasady jednomyślności na rzecz zasady większości kwalifikowanej, to okaże się, że … najciemniej jest pod latarnią. Poważne problemy z rządami prawa ma dziś sama Unia Europejska, dla której idea  rule of law jest figurą retoryczną do walki z przeciwnikami politycznymi, a nie autentyczną prawną wartością.

Facebook
YouTube