Od dłuższego czasu widać wyraźną zmianę w narracji dotyczącej wojny na Ukrainie. Z jednej strony państwa tzw. koalicji zachodniej  coraz głośniej mówią o konieczności wzmożonej pomocy, która przechyli szalę zwycięstwa na rzecz Kijowa, z drugiej strony coraz częściej grożą, że wojna wyleje się poza terytorium Ukrainy i obejmie Europę Wschodnią, a jako punkty dla ewentualnych działań zbrojnych wskazywane są najczęściej: Polska, Finlandia, państwa bałtyckie, Mołdawia i Rumunia. Narracji tej towarzyszą ujawniane co i rusz rzekomo ściśle tajne raporty wywiadowcze, np. niemieckie, francuskie czy amerykańskie, które mają dowodzić niezbicie tego, że na Kremlu decyzja o marszu na zachód została już podjęta i jest kwestią kilku lat, a w najbardziej czarnych scenariuszach, nawet kilku miesięcy kiedy pełnoskalowa wojna w Europie stanie się faktem.

Obok tego w Europie i na świecie dzieją się inne rzeczy, które mogą być postrzegane jako zupełnie odizolowane fakty, ale mogą też – niestety – układać się w całość, łącząc ze sobą pozornie oddalone i niespójne punkty.

Pierwszym i z naszej perspektywy najważniejszym faktem jest radykalne przyspieszenie procesów integracyjnych wewnątrz Unii Europejskiej. Dyskusja na ten temat jest chyba świadomie manipulowana poprzez wrzucanie do tej dyskusji hasła federalizacji Europy, która nie ma nic wspólnego z centralizacją, o ile oczywiście federalizację będziemy rozumieć serio jako luźną wspólnotę państw z niewielką cesją kompetencji na rzecz centrum i domniemaniem kompetencji na rzecz państw składowych federacji. Tymczasem w UE postępuje proces radykalnej wręcz centralizacji, co jest ciągiem dalszym, ale też i skutkiem działań ultra vieres i metody kompetencji wydeptanych czy wręcz wyszarpanych państwom członkowskim, a co jest udziałem praktyki instytucji unijnych, takich jak Komisja czy TSUE. Dziś o potrzebie centralizacji mówi się już otwarcie  uruchamiając procedurę zmiany traktatów, w tym likwidacji weta, kolejnego transferu kompetencji z państw do UE czy wzmocnionego nadzoru Brukseli nad państwami członkowskimi (np. pod szyldem praworządności i związanego z nią mechanizmu warunkowości). Jednak rzeczywiste mechanizmy centralizacji w istocie przebiegają gdzie indziej, tj. w narzucanych i wdrażanych politykach unijnych. Oto, z jednej strony, lansuje się usilnie Zielony Ład, z drugiej wskazuje konieczność powołania europejskiej armii.

Zielony Ład, który przyspieszył radyklanie po wybuchu wojny na Ukrainie, jest w rzeczywistości rozpaczliwą próbą podtrzymania prymatu niemieckiej gospodarki w UE. Ten, do czasu wybuchu wojny, był gwarantowany niemieckimi powiązaniami gospodarczymi z Rosją, które z Belina czyniły hub dostarczający rosyjski gaz i ropę do całej UE. Woja przekreśliła plan, który pierwotnie miał z Niemiec uczynić mocarstwo gospodarcze dając mu tanie surowe, później reeksportowane prze Niemcy w ramach UE. Oczywiście infrastrukturę OZE także budowali przede wszystkim Niemcy i to od końca lat 90-tych XX wieku, ale miała być ona głównie formą poszukiwania nowych technologii, bynajmniej nie tylko w sektorze energetycznym. Konflikt na Ukrainie spowodował, że Niemcy musiały przyspieszyć, ponieważ zostały faktycznie odcięte od surowców, co groziło całej ich gospodarce (dość powiedzieć, że w przeciwieństwie do Włoch, Francji, Polski czy Grecji Niemcy nie mają żadnego gazoportu, a import błękitnego paliwa z Rosji odbywał się wyłącznie gazociągiem Nord Stream) W efekcie, przyspieszenie Zielonego Ładu jest spowodowane w pierwszej kolejności potrzebą utrzymania przez Berlin roli kluczowego gracza w unijnej gospodarce, bez czego Niemcy nie mogę mieć przecież pozycji mocarstwowej. Utrzymanie roli gospodarczego lidera UE daje tylko ekspert technologii OZE, który w ramach UE ma się odbywać m.in. w systemie mechanizmu odbudowy po pandemii, przybierając postać krajowych planów odbudowy. Stąd np. nie dziwi, że większość krajowych planów odbudowy dla Europy Wschodniej przewiduje …. zakup niemieckiej technologii OZE.

Drugim elementem przyspieszenia integracji jest wzmożenie dyskusji na temat utworzenia europejskiej armii. Pozornie dyskusja na ten temat może się wydawać wtórna, ale w rzeczywistości to właśnie europejska armia ma budować autonomię strategiczną UE, jako jej merytoryczną odpowiedź na globalizację i generalne przyspieszenie w stosunkach międzynarodowych. Tymczasem rzekoma autonomia strategiczna jest niczym innym jak tylko porozumieniem niemiecko-francuskim, którego celem jest minimalizacja amerykańskiej obecności w Europie.  Zarówno Paryż, jak i Berlin żyją w przekonaniu, że   ich rola międzynarodowa spadała ponieważ po II wojnie światowej żandarmem Europy stały się USA. Stąd obu europejskim stolicom zależy na jak najdalej idącym umniejszeniu roli USA i …. NATO. To m.in. dlatego oba państwa nie specjalnie przyjęły się brexitem, ponieważ Wielka Brytania od zawsze była postrzegana w Europie jako swoisty awatar USA. Brexit tylko więc akcelerował pomysł definitywnego odcięcia się od Waszyngtonu, co zarówno dla Paryża, jak i Berlina było rozwiązaniem więcej niż pożądanym. Oba państwa są wszak przekonane, że wycofanie USA albo daleko idąca minimalizacja ich znaczenia w Europie będzie działać na ich korzyść, co – paradoksalnie – zbliża Francję i Niemcy. Dla Niemic jednak zbliżenie z Paryżem jest przejawem pragmatyzmu i z dużą dozą prawdopodobieństwa będzie trwało do czasu zbudowania jednolitej unijnej armii, która będzie podporządkowana Belinowi, włącznie z francuską bronią jądrową. Można sądzić, że właśnie chęć posiadania broni jądrowej jest dla Berlina powodem pozornego sojuszu z Francją, który jednak szybko się skończy w momencie, kiedy Niemcy zdobędą wszystko aby zrealizować swój stary strategiczny cel, tj. uzyskać rangę prawdziwego imperium kontynentalnego.

Aby takim imperium kontynentalnym być Niemcy muszą mieć: 1) silną gospodarkę (dzięki Zielonemu Ładowi); 3) środek płatniczy (w czym doskonale sprawdza się euro i kontrolujący je Europejski Bank Centralny z siedzibą we Frankfurcie nad Menem); 3) rozległe terytorium (a takim jest obszar UE); 4) unifikującą ideologię (a taką jest dziś integracja europejska i jej wartości na czele z praworządnością); 5) wpływy (a takie ma niemiecka gospodarka prawie we wszystkich państwach członkowskich)  oraz 6) armię dysponującą atomową siłą odstraszania. Oczywiście w Niemczech nikt dziś nie mówi o imperium, wręcz przeciwne imperialna retoryka jest obarczona wstydliwą anatemą. W jej miejsce występują zupełnie nowe pojęcia, rzekomo lepsze, nowocześniejsze, bardziej demokratyczne, bardziej inkluzyjne. Stąd mówi się o UE jako graczu globalnym, autonomii strategicznej, sile oddziaływania, wpływom czy np. europejskim imperium albo europejskim ambicjom. W rzeczywistości jednak wszystkie one zasłaniają rzeczywiste intencje jakimi są budowanie silnych Niemiec jako kluczowego europejskiego gracza. Dowodzą tego najlepiej rozmaite przekształcenia w sferze narracyjnej i symbolicznej oraz konkretne inicjatywy i  działania polityczne. Te pierwsze zmieniają akcenty, punktując np. tożsamość europejską w miejsce tożsamości narodowej czy pejoratywnie odnosząc się do patriotyzmu i traktując go jednoznacznie jako antyeuropejskość czy antyunijność. Te drugie zawierają się w licznych akacjach, takich jak np. domaganie się przez niemiecką dyplomację stałego miejsca w Radzie Bezpieczeństwa OZN dla Niemic a nie np. dla UE, czy też niemiecka strategia rozwoju polityki światowej, zaakceptowana nie tak dawno przez wszystkie niemieckie partie polityczne, pozycjonująca świat za dwadzieścia lat jako świat wielobiegunowy, z kluczową rolą kliku wielkich i średnich mocarstw w tym, USA, Chin, Rosji, Indii i …. Niemic (ale o dziwo nie UE).   

Należy mieć świadomość, że tylko w Europie Wschodniej występuje romantyczne podejście do UE jako bezinteresownej, aksjologicznej wspólnoty  mającej na celu dobro wspólne. W zachodniej części kontynentu większość państw traktuje integrację jako funkcję pozycjonowania siebie w architekturze ładu międzynarodowego. Francja np. zawsze była przekonana, że projekt integracyjny przyczyni się do rewitalizacji Paryża jako siły międzynarodowej i przywróci blask Francji, jakim świeciła przed II wojną światową. Z kolei Wielka Brytania, początkowo niechętna integracji, zdecydowała się w końcu wejść do wspólnej Europy, ale kiedy zorientowała się, że nie jest w stanie realizować swoich mocarstwowych interesów, opuściła ją definitywnie w 2020 r. Nie dziwi więc, że również Niemcy traktują projekt integracyjny wybitnie instrumentalnie, jako narzędzie do realizowania własnych ambicji, które zostały stłamszone i zdyskredytowane gehenną II wojny światowej, wobec czego wymagały zupełnie nowego podejścia i nowego marketingu. Państwa Europy Środkowej, w tym Polska, powinny wyciągnąć z tego naukę, żeby w zderzaniu pragmatyzmu i idealizmu w polityce międzynarodowej opowiedzieć się za tym pierwszym, że międzynarodowy porządek wymaga roztropności, ostrożności i ograniczonego zaufania do wszystkich jego uczestników, a przede wszystkim konsekwentnego realizowania własnych interesów.  

Facebook
YouTube