Trwający od wielu lat podział na PO i PiS przyzwyczaił nas do jednego, silnie zakorzenionego przekonania. To PO jest partią nowoczesną, postępową, ambitną, progresywną i europejską. PiS dla odmiany to partia zaściankowa, ksenofobiczna, antyeuropejska, bogoojczyźniana, w   jak najgorszym tego słowa znaczeniu, kojarzona raczej z zastojem, jeśli wręcz nie regresem, a nie śmiałymi projektami na przyszłość.

Minione lata, a zwłaszcza ostatnich osiem lat, pokazało jednak zaskakujące odwrócenie tych znaczeń. Za rządów PiS zaczęto formować śmiałe projekty, nie tylko  infrastrukturalne czy cywilizacyjne, ale też społeczne, bo przecież takim projektem był np. program 500 plus Oczywiście, program ten nie dał skokowego uporania się z problemem demograficznym Polski.  Nie dał bo nie mógł, gdyż kwestia demografii to problem dużo bardziej złożony aniżeli tylko pieniądze. Jest zresztą przerażające to, że dziś wytyka się słabość tego programu zarzucając mu rozdawnictwo i brak autentycznej poprawy kondycji demograficznej Polski, przy czym robią to najczęściej te wszystkie środowiska, które walczą o rzekome prawo do aborcji, o emancypację kobiet, o nowy model rodziny, które przekonują, że dzieci to udręką, a pożądanym modelem funkcjonowania w społeczeństwie jest ambitny singiel robiący karierę, i niezaprzątający sobie głowy rodziną, która kojarzy się z katolicką opresją.

Jednak nie programy społeczne są tu kluczowe. Chodzi bowiem przede wszystkim o programy rozwojowe, które w dłuższej pespektywie czasowej miały dać Polsce realny benefit. Chodzi o projekty śmiałe, ambitne, które miały wyrwać Polskę z trawiącej jej niemocy i powtarzanego przez lata hasła „nie da się”. Okazało się, co może być zaskoczeniem, że to zaściankowy, anachroniczny PiS stworzył projekty rzeczywiście nowatorskie, na miarę XXI wieku. Okazało się, że to PiS wykreował programy i projekty, które miały (i mogły) dać impuls do prawdziwego rozwoju naszego kraju. Takim przecież rozwojowym projektem był projekt CPK, takim projektem był projekt terminala w Świnoujściu,  rozbudowy portu w Gdańsku, czy projekt rozwoju energetyki jądrowej zarówno w wersji tradycyjnej, jak i w wersji tzw. małych reaktorów jądrowych. Takim projektem był też przekop Mierzei Wiślanej, ważny nie tylko z punktu widzenia ożywienia Żuław i Elbląga, który niegdyś był przecież liczącym się portem w tym regionie, ale przede wszystkim ważny z punktu widzenia bezpieczeństwa i logistyki naszego kraju, jeśli tylko uzmysłowimy sobie, że „okno na morze” dla tej części Polski przebiega przez cieśninę pilawską, kontrolowaną przez Rosję.

Już w trakcie ubiegłorocznej kampanii wyborczej można było usłyszeć, że rozmach PiS to istne szaleństwo, to rzucanie się z motyką na słońce, bo przecież nie jest misją Polski bycie liczącą się gospodarką europejską. W Sejmie PO powołała nawet parlamentarny zespół do spraw przeskalowanych inwestycji, który miał wytykać te wszystkie projekty, które może były dobre dla Niemiec, Francji czy – ewentualnie – Włoch, ale nie dla Polski.  Po 15 października nowa większość od razu zapowiedziała rewizję śmiałych planów i ich możliwą redukcję i skrojenie na miarę Polski (czyli zmniejszenie). 

Konsekwencje tego już widać. Port w Gdańsku, jeszcze w 2023 r ósmy port w Europie, przekształcono w tzw. port pomocniczy dla Hamburga, który ma być portem z definicji wtórnym. Projekt terminala w Świnoujściu został uznany za  przeskalowany, niepotrzebny i zagrażający środowisku, a także – co ważne – za nadmiernie konkurencyjny dla niemieckich interesów w tamtym regionie. Uregulowanie Odry, która miała być rzeką w większości spławną, a co za tym idzie transportową (czego chcieli nawet Czesi), w ogóle porzucono, twierdząc, że większą wartością będzie park narodowy dolnej Odry, który z definicji wyklucza ingerencję w rzekę. CPK uznano za prawdziwy sen wariata, bo przecież, lotniska w np. w Berlinie czy Frankfurcie i tak obsługują naszą część Europy. Wreszcie atom uznano za rozwiązanie dyskusyjne i zbyt kosztowne, mimo, że   rząd Donalda Tuska już w 2009 r. ogłosił program polskiej energetyki jądrowej, a na czele grypy budującej elektrownię atomową postawiono wówczas Aleksandra Garda, z zapowiedzią, że w 2019 r. uruchomiony zostanie pierwszy polskie reaktor (sic!). 

W pół roku większość ambitnych i potrzebnych Polsce pomysłów PiS zostało skutecznie zdemontowanych. Ich główną wadą był ich autor, czyli PiS oraz to, że były zbyt śmiałe i nadmiernie zagrażały interesom innych. Po raz kolejny przypomniano nam, że Polska nie jest wielkoskalowa, że jeśli ma się rozwijać to w swoim tempie, bez robienia nadmiernych skoków cywilizacyjnych.  W efekcie, odpowiednik polskiego CPK będzie powstawał najprawdopodobniej na Węgrzech, a koreańskie małe reaktory jądrowe pojadą do Czech, które zdystansują ans w zakresie energetyki jądrowej, która u nas kolejną dekadę pozostanie na papierze. Zamiast wykorzystywać potencjał Świnoujścia czy Gdańska, to porty w Humbugu czy Rostocku będą pracowały na zwiększonych obrotach.  W ten prosty sposób obrócono w niwecz ambicje i przy okazji spore pieniądze. W niwecz obrócono także mit PO jako partii nowoczesnej, progresywnej i rozwojowej.