Ministerstwo Edukacji Narodowej dopuściło niedawno do użytku w szkołach polsko-niemiecki podręcznik „Europa. Nasza historia”. Na portalu Deutsche Welle ukazał się w związku z tą informacją długi i pochwalny artykuł w którym głównym szwarccharakterem jest oczywiście PiS, a konkretnie – były szef MEiN Przemysław Czarnek. „Polsko-niemiecki podręcznik do historii jest gotowy od czterech lat, ale rząd PiS z powodów politycznych blokował jego wprowadzenie do szkół. Nowe władze dały zielone światło dla unikalnego projektu” – czytamy. „Dla mnie to jest projekt życia. Odczuwam wielką satysfakcję, że udało się go z sukcesem zakończyć” — mówi w rozmowie z Deutsche Welle Andrzej Dusiewicz, koordynator projektu w Wydawnictwach Szkolnych i Pedagogicznych (WSiP) – wydawcy polskiej wersji podręcznika „Europa. Nasza historia”. Publikacja została wczoraj wpisana na listę podręczników rekomendowanych przez ministerstwo. „Mam nadzieję, że książka będzie szeroko wykorzystywana przez uczniów, a nie pozostanie jedynie symbolem polsko-niemieckiego partnerstwa— podkreślił Dusiewicz.

Pomysł wspólnego podręcznika rzucił w 2006 r. ówczesny minister spraw zagranicznych Niemiec Frank Walter Steinmeier. W przemówieniu na Europejskim Uniwersytecie Viadrina we Frankfurcie nad Odrą szef niemieckiej dyplomacji tłumaczył, że taka publikacja pomogłaby Polakom i Niemcom w lepszym zrozumieniu się. Dwa lata później niemiecką propozycję podchwycił szef polskiego MSZ Radosław Sikorski. Realizację projektu rządy obu krajów powierzyły Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej Historyków i Geografów. Pierwszy tom czteroczęściowej serii ukazał się w roku 2016.

Czwarta, ostatnia część niemiecko-polskiego podręcznika do historii, została dopuszczona przez Ministerstwo Edukacji do szkół podstawowych. A właśnie ten tom (u nas dla ostatniej klasy szkoły podstawowej, a w Niemczech ostatniej gimnazjalnej) budzi największe kontrowersje i protesty – znajduje się w nim materiał dotyczący II wojny światowej. Dlaczego oprotestowuje go prawica? Dlaczego krytykują go zarówno niektórzy recenzenci, jak i prezes Instytutu Pamięci Narodowej dr Karol Nawrocki? Bo podręcznik jest skonstruowany – pomimo pozorów równowagi – w sposób niepełny, jeśli chodzi o polską wrażliwość, i zaspokaja przede wszystkim potrzeby niemieckie.

Czym jest podręcznik „Europa – nasza historia” („Europa – unsere Geschichte”)? Tu musimy się cofnąć aż o osiemnaście lat, do 2006 roku, kiedy minister spraw zagranicznych Niemiec Frank Walter Steinmeier, w czasie przemówienia na Europejskim Uniwersytecie Viadrina we Frankfurcie nad Odrą zaproponował stworzenie siłami polsko-niemieckimi (czy może raczej, patrząc na to, kto był inicjatorem – niemiecko-polskimi) jednego podręcznika. Po dwóch latach ze strony polskiej poparł ten pomysł minister Radosław Sikorski i się zaczęło… Pierwszy tom, obejmujący zakres średniowiecza, wyszedł w roku 2016, a prace prowadzone były przez niemiecko-polską komisję historyczną (notabene była to kontynuacja działania Wspólnej Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej Historyków i Geografów). Zespołowi szefował przez lat trzynaście prof. Robert Traba, który w tym roku, po ogłoszeniu przez MEN, że książka będzie rekomendowana do szkół, nie krył entuzjazmu, a w wywiadzie dla PAP tak komentował opinię negatywną o tomie 4. Publikacji, wydaną przez prof. Grzegorza Kucharczyka: „W tej negatywnej ocenie autorom podręcznika zarzucono zbagatelizowanie roli Kościoła katolickiego w Polsce w walce z systemem komunistycznym. Nie spodobał się też opis Powstania Warszawskiego, a także ukazanie obalenia muru berlińskiego jako symbolu zakończenia komunizmu. Trzeba było bardzo dużo złej woli i politycznego zaślepienia, by w taki sposób zakwestionowane rozdziały odczytać”. Czy faktycznie dużo „złej woli” oraz „politycznego zaślepienia”? Co takiego dostrzegło środowisko związane z ministrem Przemysławem Czarnkiem? To przede wszystkim złe proporcje, a także przemilczenia i manipulacje wrażliwością czytelników (dzieci) oraz tych, którzy rekomendowany podręcznik powinni używać jako narzędzia, czyli nauczycieli. Owszem – do tej pory niemieckie dzieci być może w ogóle nie dowiadywały się o Powstaniu Warszawskim czy o ofiarach niemieckiego reżimu. Tyle, że czego dowiedzą się obecnie? Szczególnie, że choćby historia walki z Niemcami w sierpniu i wrześniu 1944 roku w Warszawie mieści się na połowie strony, a puentuje ją zdanie: „Do dzisiaj trwają dyskusje, czy powstanie warszawskie – wystąpienie bohaterskie, ale ostatecznie daremne – było czynem koniecznym”. Inne pół strony – akcja „Burza”. 

Wcześniej cała strona o powstaniach żydowskich w gettach. Z zadań dla ucznia z tym związanych przede wszystkim są te dotyczące powstania w getcie warszawskim, a samo Powstanie Warszawskie można znaleźć w zadaniu porównawczym: „Porównaj powstanie w gettcie warszawskim w 1943 r. z powstaniem warszawskim w 1944 r.”. No i w następnym, podobnie skonstruowanym zadaniu, gdzie należy porównać Powstanie Warszawskie z paryskim. Ale opór „Résistance” to cała strona w tym podręczniku. Gdy przeczytamy akapit o Powstaniu Warszawskim i przewrócimy stronicę, znajdziemy aż półtorej strony o oporze niemieckim! Tak, organizacja „Biała Róża” i zamach Clausa von Stauffenberga z 20 lipca 1944 roku zajmują tam więcej miejsca niż powstanie w Warszawie. Może się wydawać, że skala, wymiar ruchu oporu są wszędzie takie same – czy to w Polsce, czy we Francji, czy w samych Niemczech właśnie. Jest mowa w podręczniku, rzecz jasna, o ofiarach cywilnych w tej wojnie, o milionach zamordowanych w podbitych krajach, ale niejako dla równowagi piszą autorzy także o cierpieniach Niemców, na których odwet biorą wkraczający z wyzwoleniem Sowieci, czy wreszcie o wypędzeniach, które dotknęły wiele narodów, w tym również Niemców. 

Co ważne, w polskiej wersji podręcznika znajdziemy w opisach słowo „Niemcy” i „niemiecki”, można by więc odnieść wrażenie, iż narracja prowadzona jest poprawnie. Gdy mowa o wybuchu wojny czy zbrodniach na okupowanych terenach, pojawiają się one w dość racjonalnie gęsty sposób. I to należałoby skwitować jakimś pozytywnym komentarzem, podkreślając, że w Niemczech dzieci będą uczyć się o niemieckiej odpowiedzialności za wojnę i zbrodnie Holocaustu, gdyby nie… Gdyby nie fakt, że tekst niemiecki podręcznika brzmi inaczej niż ten z bliźniaczej, polskiej wersji!!! Nie jest mi wiadomym, w „którą stronę” szła praca nad podręcznikiem: które rozdziały pisali Polacy, a które Niemcy z zespołu podręcznikowego (a zatem, na który język był tłumaczony dany fragment, a który jest oryginałem). Jednak najważniejsze wydaje się po prostu porównanie tekstów. Spróbujmy! Tu zaznaczyć trzeba, iż w Niemczech czwarta część podręcznika także spotkała się z jakimiś protestami (ponoć Bawarii nie podobało się, że było za mało wątków bawarskich – a szkoda, bo Monachium akurat mogłoby się częściej pojawiać). 

Rozdział dotyczący wybuchu II wojny światowej zaczyna się od drobnych różnic – w polskiej wersji mamy więc, iż „1 września Niemcy napadają na Polskę – początek II wojny światowej” a w wersji niemieckiej państwo opisywane jest przy użyciu wyrażenia „Deutsches Reich” („Rzesza Niemiecka”).

Potem już rusza zupełny „rozjazd terminologiczny” – to, co w polskiej wersji jest opisywane słowami „Niemcy”, „niemiecki”, w wersji niemieckiej okraszane jest epitetem „narodowo-socjalistyczny” czy też „nacjonaliści”. Przykład? Infografika z wydarzeniami II wojny światowej. Po pierwszym rysunku ukazującym, że Polska dostaje się pod niemiecką i sowiecką okupację, znajdujemy kolejny – „Kwiecień/maj 1940. Niemcy zakładają obóz koncentracyjny Auschwitz”. Poprawnie? Oczywiście. Ale w wersji polskiej. Co w tym samym miejscu widzą dzieci niemieckie? Ten sam rysunek i tekst „Das Konzentrationslager Auschwitz wird auf Befehl der Nationalsozialisten errichtet” – „Obóz koncentracyjny Auschwitz został zbudowany na rozkaz narodowych socjalistów”! Na polecenie! Zlecili jacyś „narodowi socjaliści”. A kto zbudował? Kto w nim działał? Słowo „Niemcy” już nie pada! Kolejny rysunek z infografiki – „Listopad 1942. Niemcy rozpoczynają działania wysiedleńcze i pacyfikacyjne na Zamojszczyźnie. Akcja »Zamość«”. Dobrze napisane? Powiemy, że tak. A co dokładnie pod tym samym rysunkiem płonącej chaty zobaczą gimnazjaliści w Stuttgarcie, Frankfurcie czy Berlinie?

„Aktion »Zamość«: Vertreibung und Deportation der polnischen Bevölkerung” – po prostu zaczyna się „Akcja »Zamość«: wydalenie i deportacja Polaków”. Nie ma słowa o Niemcach! W tekstach znajdujemy nawciskane wszędzie przymiotniki „narodowo-socjalistyczny” czy „narodowi socjaliści”, „Rzesza niemiecka” oraz z rzadka przymiotnik „niemiecki”. Jednym słowem – „naziści” tę wojnę prowadzili, a nie Niemcy! 

Podrozdział „Auschwitz-Birkenau”. Polskie pierwsze zdanie: „Największym w Europie kompleksem obozów koncentracyjnych były stworzone wiosną 1940 r. w pobliżu Oświęcimia obozy Auschwitz I-III i należące do nich podobozy”. Wersja niemiecka tego samego zdania? „Das größte nationalsozialistische Konzentrationslager in Europa entstand im Frühjahr 1940 nahe der polnischen Stadt Auschwitz” – „Największy narodowo-socjalistyczny obóz koncentracyjny powstał wiosną 1940 roku obok polskiego miasta Auschwitz” (sic – o rzekomo polskim mieści najlepiej świadczy jego niemiecka nazwa). 

Teraz proszę na spokojnie jeszcze raz przeczytać to zdanie – jest ono najmocniejszą, najostrzejszą z możliwych manipulacją podbijającą narrację o „polskich obozach” – „narodowosocjalistyczny obóz koncentracyjny w polskim mieście” (zupełnie tak, jakby Oświęcim znajdował się wówczas „w Polsce”). Zdanie trzecie brzmi (w polskiej wersji): „W podstawowym obozie (Auschwitz I) pracę przymusową wykonywali więźniowe polityczni, głównie Polacy, oraz sowieccy jeńcy wojenni”. Co mają w podręczniku uczniowie w Niemczech? Tu będzie subtelna różnica: „Im Stammlager (Auschwitz I) waren vor allem politische Häftlinge, meist aus Polen, und sowjetische Kriegsgefangene zur Zwangsarbeit eingesperrt worden”. Pojawiają się więc nie „więźniowie Polacy”, ale „więźniowie głównie z Polski”(!). Jak to „głównie z Polski”? Czyżby istniała jakaś terytorialnie istniejąca „Polska” narodowosocjalistyczna? 

Jeszcze ciekawiej robi się, gdy sięgniemy do… dołączanych do podręczników niemieckich wskazówek dla nauczycieli. Znajdziemy tam zdania w stylu: „Proponowany tutaj plan lekcji skupia się na dyskusji na temat nazistowskiego reżimu okupacyjnego w Polsce”. Są tam też takie potworki jak ten, że „reżim narodowosocjalistyczny” panował „i w Rzeszy, i w Polsce”, czy „tekst ten opisuje zbrodnie nazistowskie w Polsce z perspektywy dziecka i robi to w sposób poruszający emocjonalnie”. Itd.   Zasadniczą sprawą jest więc to (oprócz braku wyważenia proporcji faktów historycznych), w jaki sposób przetłumaczony jest podręcznik trafiający do dzieci niemieckich. Kto zadbał o to, by przy walorach, jakimi jest pojawienie się takiej czy innej informacji o Powstaniu Warszawskim, były w nim sformułowania skandaliczne, zdejmujące z Niemców winę za zbrodnie wojenne, a – po raz kolejny – semantycznie doklejające je przez dobór słów… Polakom? 

Facebook
YouTube