Amerykańskie wybory prezydenckie z 2024 r. miały szczególne znaczenie. Były postrzegane zarówno w USA, jak i na świecie jako swoisty moment kluczowy w rywalizacji ideologicznej między tzw. opcją lewicowo-liberalną a opcją prawicowo-konserwatywną. Tegoroczne wybory udowodniły też, że współczesna polityka to przede wszystkim starcie przemysłu propagandy lewicowo-liberalnej z przekazem konserwatywnym, który sam obóz prezydenta elekta określa mianem obozu zdrowego rozsądku. Kandydatka liberalno-lewicowego obozu, Kamala Harris, w gruncie rzeczy nie miała nic do zaproponowania w sferze ekonomicznej czy obronnej, a osią swojego przekazu uczyniła hasła, które są obecnie Biblią lewicy, czyli coraz bardziej progresywne prawa człowieka, mowa nienawiści czy wreszcie rzekome prawo do aborcji. Jako urzędujący wiceprezydent USA Harris miała też zaskakująco niewiele do powiedzenia na temat sytuacji międzynarodowej, czego najlepiej dowodzą jej wypowiedzi odnośnie wojny na Ukrainie, które sprowadzały się do powtarzania, że trzeba wspierać Ukrainę, pomagać jej w walce z Rosją. Dla odmiany T. Trump wyraźnie wskazał, że wojna na Ukrainie nie może trwać w nieskończoność, że trzeba ją wreszcie zakończyć, że konsekwentnie i znacząco wspierając Ukrainę należy dążyć do tego, aby Kijów z Moskwą zawarły wreszcie porozumienie pokojowe. Oczywiście prawda jest też taka, że sytuacja międzynarodowa i jej obecność w debacie wyborczej w USA bardziej interesuje świat aniżeli samych Amerykanów. Ci ostatni koncertują się na sprawach ważnych dla nich samych, czyli przede wszystkim na ekonomii. W tym zakresie Trump miał też dużo więcej do zaoferowania. Będąc przedsiębiorcą bardziej rozumiał specyfikę amerykańskiej gospodarki, jej rozmaite, także społeczne powiązania. To dlatego m.in. zyskał bardzo duże poparcie m.in. wśród Latynosów, co było jedną z największych niespodzianek tegorocznych wyborów, gdyż od lat to obóz Demokratów był magnesem dla wszystkich mniejszości.
Donald Trump skutecznie w czasie kampanii pokazał też, że przypisano mu „mordę” rusofila czy wręcz „putinowca” i osoby, która dąży do rozmontowania NATO. Udowodnił, że czarny PR przez lata budowany przez obóz lewicowy nie miał wiele wspólnego z jego rzeczywistymi wypowiedziami czy działaniami, jeszcze jako prezydenta USA w latach 2016-2020. Udowodnił, że w zakresie NATO od zawsze domagał się większych nakładów na obronność, co dziś jest już przecież normą, z którą nikt nie dyskutuje, a mało kto pamięta, że wymusił ją właśnie Trump. Pokazał też, że wobec Putna zawsze był stanowczy (jak zazwyczaj Republikanie), którym obca jest postawa Partii Demokratycznej, która w relacjach z Rosją zawsze – w jakiejś części – była niezdecydowana. Zresztą to niezdecydowanie widać było bardzo dobrze w polityce Joe Bidena, który najpierw niezdarnie wyprowadził Amerykanów z Afganistanu (pokazując m.in. Rosjanom słabość USA), a później zajmował sinusoidalną postawę wobec Moskwy, co prawda krytykując ją za wojnę z Ukrainą, ale jednocześnie działając tak, aby Moskwa nie poniosła jednoznacznej porażki, ponieważ w kalkulacjach Bidena, Rosja była postrzegana jako potencjalny sojusznik w kluczowej dla USA przyszłej rozgrywce Chinami. Na tle tej układanki polityka Donalda Trumpa była prosta. Takim zagrożeniem dla USA są zarówno Rosja i Chiny. Co więcej, o czym my w Polsce musimy szczególnie pamiętać, to D. Trump wytykał Niemcom zbliżenie z Rosją, to D. Trump wskazywał, że niebezpieczne dla Europy są pomysły partnerstwa biznesowego między Berlinem a Moskwą. To m.in. dlatego administracja Donalda Trumpa jako 45. Prezydenta USA wspierała inicjatywę Trójmorza, uznając że może być ona skuteczną przeciwwagą dla dominacji Niemiec i Rosji w naszej części Europy. Warto pamiętać, że Trójmorze, od czasu prezydentury Bidena, mocno podupadło, co zapewne poszłoby jeszcze dalej gdyby lokatorem Białego Domu została K. Harris.
Nie oznacza to oczywiście, że nowej polityce amerykańskiej nie ma niebezpieczeństw dla Polski. Każda administracja w Waszyngtonie nie jest z definicji ani propolska ani antypolska. Postrzeganie Polski przez USA jest sumą rozmaitych, krzyżujących się interesów. Stąd Warszawa musi zabiegać o swoje interesy w każdej konfiguracji politycznej, choć prawdą jest, że przynajmniej w zakresie polityki wobec Rosji czy wcześniej ZSRR, prezydenci republikańscy bardziej korespondowali z polską racją stanu. Jak będzie pod rządami 47. Prezydenta USA czas pokaże.