Praworządność jest od długiego czasu hasłem coraz bardziej brutalnej walki politycznej. Od samego początku co bardziej rozsądni obserwatorzy uważali, że szczytna zasada rule of law jest traktowana coraz bardziej politycznie, a co za tym idzie i wykorzystywana instrumentalnie. Pisała o tym m.in. prof. Anne-Marie Le Pourhiet dowodząc, że zwłaszcza od czasu tzw. kryzysu praworządności w UE praworządność stała się wygodnym narzędziem do ujednolicania polityki unijnej, narzucania poglądów i pomysłów wbrew demokratycznej zasadzie pluralizmu politycznego, a wręcz ingerowania w wewnętrzną politykę państw członkowskich, które nie zawsze zgadzały się z tzw. mainstreamem. Zwłaszcza w odniesieniu do Polski, odmieniane przez wszystkie przypadki słowo „praworządność”, miało być wytrychem umożliwiającym powrót do władzy ówczesnym siłom opozycyjnym, które jednak miały za sobą bardzo silne (medialne, finansowe oraz polityczne) wsparcie Brukseli. Stąd praktycznie każda decyzja polityczna czy ustawodawcza rządu Zjednoczonej Prawicy spotykała się z ostrą reakcją, w myśl podstawowego scenariusza działania ówczesnej opozycji, czyli „ulica i zagrania”. Stąd unijne instytucje podejmowały szereg deklaracji i rezolucji potępiających „erozję demokracji”, „niebezpieczne wkraczanie na ścieżkę autorytaryzmu”, „łamanie czy omijanie konstytucji”, „deptanie praworządności” itp. itd.  Właściwie wszystkie działania rządu w Warszawie spotykały się z ostrą, niekiedy wręcz histeryczną reakcją ze strony opozycji i skoligaconej z nią Unii Europejskiej, o czym najlepiej świadczy fakt, że tylko Parlament Europejski wydał 36 rezolucji, w których w mniej lub bardziej dosadnych słowach ubolewał nad stanem polskiej demokracji.

W takiej atmosferze wyniki wyborów z 15 października 2023 r. zostały, co łatwo zrozumieć, okrzyknięte mianem zwycięstwa praworządności i powrotu do demokracji. Polski system polityczny miał być z powrotem demokratyczny, pluralistyczny, i praworządny.  Rok nowych rządów nie potwierdził jednak tego, za to potwierdził coś zgoła innego. Otóż potwierdził, że polski system polityczny jest w coraz większym stopniu systemem asymetrycznym. Asymetria przejawia się w tym, że jednej stronie politycznej sceny wolno zdecydowanie mniej, podczas gdy druga może sobie pozwolić na znacznie więcej, czasami wręcz robiąc dezynwolturę z konstytucji i praworządności.  Przywracając, czy raczej przewracając praworządność, w ramach asymetrycznego systemu politycznego dokonano przecież bezprecedensowego przejęcia mediów publicznych. Napisane w pięć minut akty notarialne powołujące nowe rady nadzorcze, wejście do budynków radia i telewizji w asyście prywatnych ochroniarzy, wyłączenie sygnału nadawczego telewizji, i wreszcie ogłoszenie likwidacji publicznych nadawców, a później – mimo tego – systematyczne dopłacanie z budżetu do przejętej telewizji, zatrudnianie nowych redaktorów i pracowników, a w ślad za tym tworzenie nowych programów, było pierwszym krokiem tzw. restytucji praworządności. Później podobna akcja rozlała się na inne instytucje. Przejęcie Prokuratury Krajowej i uznanie, że dotychczasowy Prokurator Krajowy  nie był właściwie prokuratorem i idąca za tym wymiana prokuratorów to kolejny dowód dezynwoltury praworządności. Nominacja nowego Prokuratora Krajowego z ominięciem trybu ustawowego była wręcz symbolicznym dowodem nowego podejścia do praworządności. Kolejnym było mocno selektywne podejście do orzeczeń sądów, które aktualna władza raz uznaje, innym razem ignoruje, uznając, że sąd nie jest sądem, a sędziowie nie są sędziami. Najczęściej przy tym logika działania jest tu prosta. Jeśli aktualna większość rządowa uznaje, że orzeczenie sądu jest po jej myśli, to akceptuje judykat apologetycznie wskazując, że wydał go niezależny, bezstronny i autonomiczny sąd. Jeśli jednak orzeczenie sądowe, jak np. w przypadku Prokuratora Krajowego czy subwencji dla PiS, jest przeciwne do politycznej linii rządzących, ci ignorują najzwyczajniej orzeczenie, uzasadniając to kryzysową sytuacją, demontażem trzeciej władzy i stanem wyższej konieczności. 

Ideologia stanu wyższej konieczności została nawet podniesiona przez obecnie rządzących do miana demokracji walczącej, w myśl której prawo należy intepretować tak jak się chce, działać można, a nawet trzeba bez precyzyjnego trzymania się litery prawa, a czasami nawet podejmując decyzje wbrew prawu, wprost działając nielegalnie. Wszystko to jednak w myśl prostej zasady, że trzeba skutecznie walczyć z wrogami demokracji i praworządności. Tej chorej koncepcji sprzyjają nawet niektóre tzw. autorytety prawnicze. Można tu przywołać prof. Marka Safjana, byłego sędziego TSUE, który wtórując premierowi mówił otwarcie, że w dzisiejszych czasach nie należy trzymać się zbytnio formalizmu prawniczego.  

Te niebezpieczne zabawy z praworządnością prowadzą niekiedy do absurdu. Takim jest np. pomijanie drogi ustawodawczej i działania na podstawie uchwał albo – co gorsza – opinii prawnych, które mają rzekomo uzasadniać obrany przez rządzących kierunek działania. W kategorii żartu można nawet powiedzieć, że opinie tzw. autorytetów prawniczych, a w istocie służalczych ekspertów, podniesiono dziś do rangi osobnego źródła prawa, źródła które całkiem dobrze się zadomowiło w Polsce, w której przewracana jest praworządność i ważniejsza od konstytucji czy ustawy jest opinia sprzyjającego rządzącym prawnika.

Tylko retorycznie można spytać w takiej sytuacji, jak by wyglądała reakcja tzw. wolnych mediów czy Unii Europejskiej gdyby takie działania podejmowała poprzednia ekipa rządząca? Tymczasem obecnie instytucje unijne nabierają wody w usta, a niektórzy zagorzali akolici nowej władzy, jak np. prof. Wojciech Sadurski nawet posuwają się do tego, że kwestionują Komisję Wenecką, która jeszcze nie tak dawno temu była traktowana jako tuba propagandowa walczących o praworządność. Kiedy jednak ta sama komisja wydaje krytyczne opinie wobec pomysłów dziś rządzących to dziwnym trafem staje się organem wstecznym, zachowawczym i reakcyjnym.

Wszystko to dowodzi najlepiej asymetryczności polskiego systemu politycznego. W przypadku poprzedniej ekipy wystarczyło przyjęcie ustawy, która budziła wątpliwości, aby podnieść tumult i wrzawę, aby agitować na rzecz ochrony demokracji i rzekomo zagrożonej wolności, wytaczać unijne działa przeciw własnemu krajowi. Tymczasem dziś wiele działań rządzących nie ma żadnej podstawy albo podstawy tej dopiero się szuka, co nie przeszkadza podejmować decyzji mocno ingerujących w stan faktyczny i formalny. Najnowszym dowodem tej asymetrii jest zapowiedz premiera uznania TVN za spółkę strategiczną. Nic, że decyzja taka wymagałaby wcześniejszej zmiany ustawy i objęcia działalności medialnej czy telewizyjnej klauzulą działalności strategicznej. Nic, że statusu spółek strategicznych nie miały nigdy polskie kopalnie, stocznie, elektrownie, Orlen czy np. PLL Lot. Dziś wystarczy wola polityczna, która dowolnie zmienia prawo, nie oglądając się na istniejący porządek prawny. Swoją drogą zaskakuje też postawa mediów, które jeszcze rok temu nazywały się wolnymi mediami, a przy okazji procedowania tzw. lex TVN forsowanego przez PiS ogłaszały czarny protest, demonstracyjnie pokazując, że są przeciw ingerencji rządzących w rynek medialny. Dziś ingerencja premiera i rządu w stosunki własnościowe prywatnych nadawców medialnych nie budzi niepokoju mediów ani tych, którzy jeszcze jakiś czas temu lamentowali nad stanem polskiej demokracji. Co gorsza, zamiast obiecanej czystej wody publiczna TVP leje brudną ciecz propagandy, a rzekomo niezależni dziennikarze likwidowanych publicznych mediów dobrze się bawią w warszawskich lokalach z politykami koalicji rządzącej. Przykłady można oczywiście mnożyć. Ot, choćby utworzona  w czasach PiS ustawą komisja do spraw rosyjskich wpływów, mająca formę gremium powoływanego i kontrolowanego przez Sejm, dziś została zdeformowana do ciała działającego na podstawie rozporządzenia, pod bezpośrednim nadzorem premiera, bez żadnego monitoringu ze strony parlamentu. Innym przykładem może być działalność dzisiejszej PKW. Sama PKW na nowo określona ustawą przez PiS, została dziś przejęta przez większość rządzącą, co zdjęło z niej odium „organu pisowskiego”. Mało tego, większość w PKW dziś podejmuje decyzje, które de facto i de iure zmierzają konsekwentnie do wyeliminowania największej partii opozycyjnej. Ostatnia zaś decyzja PKW, która zgodnie z obowiązującym prawem powinna jedynie wykonać orzeczenie Sądu Najwyższego, to już Himalaje braku praworządności. W tym przypadku, jak trafnie podsumował prof. Ryszard Piotrowski, PKW stanowczo wyszła poza swoją ustrojową rolę, kwestionując orzeczenie SN i cały SN, a tym samym łamiąc zasadę legalizmu. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że orzeczenia tego samego SN w odniesieniu do innych niż PiS partii politycznych ta sama PKW respektowała stanowisko SN, nie kwestionując jego podstaw ustrojowych. Po medialnej burzy i licznych głosach prawników, którzy w ślad za R. Piotrowskim wskazywali na wyraźne przekroczenie uprawnień przez PKW (której kompetencją nie jest przecież ocena sposobu powoływania sędziów SN) PKW zaakceptowała w końcu stanowisko SN, nie mniej premier skomentował to wymownie, że „na jego oko” pieniądze PiS i tak nie zostaną wypłacone.

Wszystko do potwierdza tylko, że współczesny polski system polityczny jest systemem asymetrycznym. Wystarczy wyobrazić sobie co by było, gdyby to poprzednia władza zachowywała się tak jak to robą dziś rządzący. Można przypuszczać, że Polska byłaby już czarną plamą we wszystkich rankingach praworządności, a instytucje unijne prześcigałyby się już nie tylko w wydawaniu kolejnych niewiążących rezolucji, ale pewnie przysłałyby rozmaite misje obserwacyjne „zaniepokojone erozją demokracji”. Tymczasem nic takiego się nie dzieje. Rządzący, dobrze zbratani z brukselskim establishmentem, pod hasłem demokracji walczącej mogą praktycznie wszystko, co tylko potwierdza, że asymetryczny system polityczny to system wyłącznie jednej strony politycznej, której wolno niemal wszystko.  Po drugiej stronie tego systemu jest partia opozycyjna, wobec której – według słów samego premiera – należy stosować metody dalej idące niż słynna denazyfikacja po upadku reżimu III Rzeszy, ponieważ w dzisiejszej wolnej Polsce „nie ma wolności dla wrogów wolności”.