Europejska waluta rozpoczęła kwiecień z mocnym akcentem, osiągając najwyższy poziom wobec dolara od pięciu miesięcy. Umocnienie euro nie jest jednak wynikiem pozytywnych danych makroekonomicznych ze strefy euro, lecz gwałtownej reakcji rynków na przemówienie Donalda Trumpa, wygłoszone z okazji tzw. „Dnia Wyzwolenia”. Jego zapowiedzi gospodarcze, nawiązujące do konfrontacyjnej retoryki z poprzedniej kadencji, wstrząsnęły inwestorami i postawiły globalny handel pod znakiem zapytania.
Trump, który de facto rozpoczął nieoficjalną kampanię prezydencką, przedstawił wizję gospodarki opartej na radykalnym protekcjonizmie. Kluczowym elementem przemówienia było ogłoszenie planu nałożenia szerokich ceł na towary importowane do Stanów Zjednoczonych – począwszy od tzw. „minimalnej taryfy” na poziomie 10%, aż po znacznie wyższe stawki dla wybranych państw, które jego zdaniem „naruszają równowagę handlową”.
W reakcji na te zapowiedzi dolar zaczął tracić na wartości, a inwestorzy masowo kierowali się ku bezpieczniejszym walutom, w tym euro i frankowi szwajcarskiemu. Kurs EUR/USD wzrósł o ponad pół procenta w ciągu jednego dnia, zbliżając się do poziomu 1,095 – niewidzianego od jesieni ubiegłego roku.
Wzrost wartości euro nie jest odzwierciedleniem siły gospodarki strefy euro, lecz przede wszystkim słabości dolara, wywołanej niepewnością co do przyszłości amerykańskiej polityki handlowej. Zapowiedzi Trumpa wywołały obawy o powrót globalnej wojny handlowej, podobnej do tej z lat 2018–2019, kiedy to cła nałożone na Chiny i Unię Europejską doprowadziły do spadków na giełdach i spowolnienia wzrostu gospodarczego na świecie.
Rynki finansowe działają głównie na podstawie oczekiwań. Perspektywa konfrontacyjnej polityki handlowej, nawet jeśli formalnie jeszcze nie została wdrożona, wystarczyła, by uruchomić mechanizmy defensywne – odpływ kapitału z amerykańskiego rynku, spadek rentowności obligacji skarbowych i wyraźne osłabienie dolara.
Choć głównym adresatem krytyki Trumpa były tradycyjnie Chiny, Unia Europejska również znalazła się na liście „winnych”. W przemówieniu pojawiły się sugestie o „nierównym traktowaniu amerykańskich towarów” na rynku europejskim i groźby nałożenia specjalnych ceł na produkty z Niemiec, Francji i Włoch – przede wszystkim z sektora motoryzacyjnego i technologicznego.
Dla europejskich eksporterów taka perspektywa oznacza poważne zagrożenie. Sektor samochodowy, który już od lat boryka się z rosnącą konkurencją i kosztami transformacji w kierunku elektromobilności, może nie przetrwać kolejnej fali ograniczeń na rynku amerykańskim – jednym z kluczowych kierunków eksportowych.
Reakcje inwestorów i rynków
Oprócz skoku wartości euro, reakcja była widoczna również na rynkach akcji. Indeksy giełdowe w Europie i Azji notowały spadki, a na Wall Street doszło do gwałtownej wyprzedaży akcji firm silnie uzależnionych od eksportu i globalnych łańcuchów dostaw. Inwestorzy zaczęli również zwiększać swoje zaangażowanie w tzw. bezpieczne przystanie, takie jak złoto i obligacje niemieckie.
Ciekawym zjawiskiem było też umocnienie funta brytyjskiego, co niektórzy analitycy tłumaczą oczekiwaniami, że Wielka Brytania – już poza strukturami UE – może zyskać na ewentualnym przetasowaniu układów handlowych.
Choć do wyborów prezydenckich w USA zostało jeszcze wiele miesięcy, jedno jest pewne – rynki finansowe nie czekają z reakcją. Już teraz próbują uwzględnić w swoich wycenach możliwe konsekwencje zmian w Białym Domu. Euro może dalej zyskiwać, jeśli niepewność wokół amerykańskiej polityki gospodarczej będzie się utrzymywać.
Z drugiej strony, zbyt mocne euro nie jest na rękę europejskim eksporterom, którzy i tak już teraz mierzą się z hamującym popytem globalnym. Dalsze umocnienie waluty może pogłębić problemy konkurencyjności europejskiego przemysłu – co z kolei będzie wyzwaniem dla Europejskiego Banku Centralnego.
Wystąpienie Trumpa ponownie pokazało, że polityka i geopolityka pozostają kluczowymi czynnikami kształtującymi rynki finansowe. Wystarczyło jedno przemówienie, by euro znalazło się na najwyższym poziomie od miesięcy, a inwestorzy zaczęli zastanawiać się, czy przypadkiem nie wracamy do ery ceł, wojen handlowych i strategicznych przetasowań. Dla europejskiej gospodarki to sygnał ostrzegawczy – i moment, w którym trzeba uważnie śledzić każdy kolejny ruch zza oceanu.