25 listopada 2021 r. przedstawiciele trzech niemieckich ugrupowań parlamentarnych – SPD, Zielonych oraz FPD zaprezentowali najważniejsze ustalenia umowy koalicyjnej przyszłego rządu. Wśród nich oprócz założeń polityki krajowej znalazły się daleko idące koncepcje reformy instytucjonalnej Unii Europejskiej. Dokument został uroczyście podpisany przez koalicjantów 7 grudnia 2021 r., a następnego dnia w Bundestagu zaprzysiężono nowego kanclerza Olafa Scholza. Co dokładnie postuluje nowy rząd Niemiec i dlaczego propozycje wzbudzają tak silne emocje w całej Europie?
Dokument bezpośrednio wskazuje na konieczność uzyskania przez UE „strategicznej suwerenności.” Aby ją osiągnąć, Unia musi dążyć do modelu Europejskiego Państwa Federalnego („europäischen Bundesstaat”). Podkreślono przy tym wagę zasady pomocniczości, proporcjonalności i decentralizacji dla funkcjonowania Wspólnoty. Nie sposób jednak zaprzeczyć, że dalsza federalizacja Europy siłą rzeczy wiąże się z daleko idącą centralizacją, choćby poprzez silniejszą koncentrację kompetencji w rękach organów UE.
Formuła federalna europejskiego superpaństwa wymagałaby ujednoliconego, kompleksowego dokumentu wprost nazwanego konstytucją. Dotychczasowe prawo pierwotne, zawarte w wielu traktatach i umowach uzupełniających uległoby konsolidacji. To pokłosie narastającego „kryzysu praworządności” – problemu relacji prawa unijnego do norm konstytucyjnych państw członkowskich. Dotychczas w Europie była to kwestia przemilczana, wręcz „dorozumiana”. Jednak od chwili wydania głośnego orzeczenia K 1/21 przez polski Trybunał Konstytucyjny jasne jest, że Traktaty będące zwyczajnymi umowami międzynarodowymi na dłuższą metę nie wystarczą. Szczególnie, jeśli Unia ma aspiracje do integracji znacznie głębszej niż obecnie. Ustawa zasadnicza UE zyskałaby niekwestionowany walor nadrzędności, analogiczny do konstytucji Feredacji Rosyjskiej czy USA.
Komisja Europejska w wypowiedziach nowych niemieckich władz jest nazywana wprost „europejskim rządem.” Aby usprawnić jej funkcjonowanie zaproponowano radykalną zmianę w funkcjonowaniu Rady UE. W sprawach dotyczących polityki zagranicznej Unii zamiast jednomyślności obowiązywałaby zasada większości kwalifikowanej. Zdaniem autorów ma to usprawnić unijną dyplomację, co jednak wiąże się z podporządkowaniem „mniejszych” wobec woli większości, najsilniejszych państw członkowskich. Skutkiem tego byłaby likwidacja stanowiska Wysokiego Przedstawiciela Unii ds. polityki zagranicznej i utworzenie w jego miejsce Komisarza. Dotychczasowe rozwiązanie, pokłosie żmudnych negocjacji lizbońskich nie spełnia oczekiwań żadnej ze stron sporu. Dyplomacja to dziedzina w której niemieccy politycy od dawna domagali się radykalnych zmian. Nie jest zarazem tajemnicą, że system większościowy i kierownictwo dyplomacją w ramach Komisji Europejskiej jest bardzo korzystny dla Niemiec, wciąż najludniejszego państwa Wspólnoty.
Dużą wagę przywiązano do reorganizacji Parlamentu Europejskiego. Całkowitej zmianie uległby system wyborczy. Propozycja zawiera utworzenie ponadnarodowych list wyborczych, na które głosy byłyby oddawane we wszystkich państwach członkowskich. Zaproponowano także system „Spitzenkandidaten” – wiodących kandydatów którzy mieliby pierwszeństwo wejścia do Parlamentu. Sama procedura byłaby zarazem ujednolicona w skali całej Unii i uniezależniona od przepisów krajowych.
Co istotne, zreorganizowany Parlament Europejski uzyskałby prawo inicjatywy ustawodawczej. Zdaniem niemieckich decydentów znacząco poszerzy to demokratyczną leigtymizację izby. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że Parlament jest miejscem wysokiej nadreprezentacji ugrupowań lewicowych i liberalnych w porównaniu do Rady UE czy Rady Europejskiej. Silne aspiracje centralizacyjne izby po uzyskaniu inicjatywy legislacyjnej niewątpliwie przyspieszyłyby federalny kierunek zmian Wspólnoty, z czego nowy niemiecki rząd doskonale zdaje sobie sprawę.
Mimo swojej przełomowości, nie są to jednak nowatorskie rozwiązania. Warto zauważyć, że powyższe założenia stanowią bezpośrednie nawiązanie do Traktatu ustanawiającego Konstytucję dla Europy z 2004 r., zwanego Traktatem Rzymskim. Nieudana ratyfikacja w 2005 r. była dotąd najbardziej otwartą próbą federalizacji Unii Europejskiej. Jego okrojone założenia zostały ostatecznie przyjęte w 2007 r. jako Traktat Lizboński i obowiązują do dziś. Warto zauważyć, że umowa koalicyjna silnie akcentuje kluczową rolę Karty Praw Podstawowych UE w przyszłym Państwie Federalnym. Nie jest to przypadek – dokument ten stanowił pierwotnie Część II Konstytucji UE z 2004 r.
Ambitny projekt Berlina jest więc w istocie próbą zrealizowania niespełnionych planów federalistów z lat 2000-2005, uzupełnionych o poszerzoną rolę Parlamentu Europejskiego. Kryzys pandemiczny oraz słabnące przywództwo USA w świecie Zachodu stanowią doskonały pretekst, którego brakowało przed 16 laty. Niemieckim propozycjom optymistycznie wyszedł naprzeciw prezydent Francji Emmanuel Macron, od dawna mówiący o „europejskiej suwerenności”. Najbliższe miesiące pokażą na ile Europa godzi się na te plany, a co bardziej istotne – czy Berlin będzie chciał się dzielić przywództwem z Paryżem?