Ostatnie wydarzenia, szczególnie w stosunkach transatlantyckich, pokazały w sposób oczywisty hipokryzję Europy, udowadniając, że stała się ona ideologicznie zaangażowana, politycznie jednostronna i – co nikogo nie powinno dziwić – mocno partykularna w swoich interesach. Najgorsze jednak jest to, że te ostatnie, tylko marketingowo sprzedawane są jako interesy całej Europy czy Unii Europejskiej, podczas gdy w rzeczywistości, są to – w przeważającej mierze – interesy określonych państw. To wybitnie instrumentalne i zarazem pragmatyczne podeście do Europy i  UE widać zresztą od dawna, dziś jednak zostało jaskrawo wręcz obnażone.

Głośne wystąpienie wiceprezydenta USA J.D. Vance’a na monachijskiej konferencji bezpieczeństwa zestawione z następującym po nim przemówieniem niemieckiego kanclerza O. Sholza pokazało dowodnie, że Europa odjechała i obnażyła swoją hipokryzję. Gdy Vance mówił o ideologicznym zacięciu UE, gdy wskazywał, że wprowadzając instrumenty demokracji walczącej (kordony sanitarne wokół określonych partii, penalizacja mowy nienawiści i motywowana nią cenzura treści w Internecie, delegalizacja niektórych partii albo odcinanie ich od finansowania) Europa niszczy całą demokratyczną narrację jaka była jej historycznym udziałem. J.D. Vance przypomniał, że demokracja, tak często odmieniana przez wszystkie przypadki przez liderów unijnych, zakłada przede wszystkim pluralizm i swobodę wymiany politycznych poglądów, a nie budowanie instytucjonalnych zabezpieczeń przed słuchaniem tych, których głos nam się nie podoba. Wskazał, że systemowe wykluczanie niektórych poglądów i nurtów politycznych może skończyć się tragedią, zwłaszcza, że pomysły UE są w wielu przypadkach stricte polityczne i siłą rzeczy budzą kontrowersje, a nawet sprzeciw. Głosy sprzeciwu, jak powiedział amerykański wiceprezydent, można stłumić ale zawsze jest to tymczasowe, i wcześniej czy później mogą wybuchnąć ze zdwojoną siłą.  Właśnie dlatego, jak powiedział Vance, demokracja jest lepsza, bo kanalizuje różne, czasami ekstremalne poglądy i pomysły, i w tyglu różnic pozwala znaleźć złoty środek. Tymczasem UE dziś obrała zupełnie inną drogą. Mówi o demokracji, ale sposób jej rozumienia narzuca wszystkim i to sposób daleki od demorkacji. Mówi o pluralizmie, ale eliminuje głosy tych, którzy mówią co innego niż chciałby usłyszeć brukselski establishment. Jak bardzo J.D. Vance miał rację pokazuje zresztą najlepiej sam Olaf Scholz z jego rutynowym wystąpieniem, w którym mówił o budowaniu odporności przed prawicowym populizmem, partiami nacjonalistycznymi, antyeuropejskimi i tym, że partie antyeuropejskie są w gruncie rzeczy recydywą faszyzmu i że w związku z tym Europa nie tylko może, ale wręcz musi wyeliminować je z obecności w przestrzeni publicznej.

To pokazuje pierwszą odsłonę hipokryzji Europy. Hipokryzji, która polega na tym, że mówi ona pięknie i dużo o demokracji, wolności i pluralizmie, ale w tym demokratycznym spectrum nie widzi wszystkich, tylko tych, którzy myślą podobnie. Tylko retorycznie można zapytać jaka to demokracja i jaki to pluralizm?

Drugą twarz europejskiej hipokryzji odsłoniło święte oburzenie na amerykańską administrację, ze to, że ta chce negocjować pokój na Ukrainie z pominięciem Europy. Europejscy przywódcy prężą muskuły wskazując, że nie da się wynegocjować pokoju bez Europy, że Europa jest potęgą czy też, że jest wielka. Nikogo nie trzeba przekonywać, że Europa w wojnie na Ukrainie przegrała z kretesem.  Jak tylko wojna wybuchła, to Francja i Niemcy rozmawiały wielokrotnie z Putinem chcąc się dogadać, żeby tylko było tak jak było. Potem niespecjalnie wspierali Ukrainę, o czym  świadczy skompromitowany pomysł Niemców wysłania na Ukrainę, w ramach pomocy, 600 hełmów. Potem, owszem, Europa nałożyła kilkanaście pakietów sankcji, ale jednocześnie stworzyła systemy ich skutecznego obchodzenia. Dość powiedzieć, że od czasu wybuchu wojny na Ukrainie Europa najwięcej drewna importuje ze …. stepowego Kazachstanu, a ten dokonuje właściwie reeksportu rosyjskiego drewna, o czym wszyscy wiedzą i nikt z tym specjalnie nic nie robi. Jeszcze gorzej jest z osławioną flotą cieni. Europa dziś rozważa jak walczyć z ponad 300 statkami różnych tanich i dziwnych bander, które służą Rosji do pomijania sankcji i dokonywania różnego rodzaju akcji sabotażowych. Nikt jednak w tej Europe nie spyta nawet skąd wzięła się nagle flota ponad 300 statków. Tymczasem flotę tę, w bardzo dużym stopniu, zbudowały same europejskie firmy (głównie z Niemiec, Belgii, Holandii, Włoch czy Francji) które najczęściej w Rotterdamie sprzedawały stare statki podstawianym firmom krzakom, za którym stały interesy rosyjskie. Hipokryzję Europy widać też w tym, że mimo, iż Rosja od wielu lat konsekwentnie wszczyna wojny, ta nigdy na poważnie nie zareagowała. Wojna w Gruzji w 2008 r. nie spowodowała żadnej  reakcji Europy. Wojna na Ukrainie z 2014 r. skończyła się tym, że Rosja zajęła Krym, a Europa zajęła stanowisko. Później podpisano dwa porozumienia mińskie, firmowane przez kanclerz Angele Merkel, ale żadne z nich nie było przestrzegane, czym Europa nigdy nie zaprzątała sobie specjalnie głowy. Dziś Europa jest oburzona, że została pominięta przez D. Trumpa w negocjowaniu pokoju. Odwołując się do tzw. demokratycznej moralności głosy oburzenia z europejskich stolic, w tym Paryża, Berlina czy Warszawy  spowodował przede wszystkim fakt, że w D. Trump pominął Ukrainę, czyli – logicznie patrząc – państwo najbardziej zainteresowane rokowaniami pokojowymi. W odpowiedzi na ten swoisty „skandal” Europa zorganizowała własne negocjacje, których zamiarem było kreślenie przyszłego pokoju na Ukrainie. Na rozmowy przeprowadzone 17 lutego w Paryżu nie zaproszono jednak …. Ukrainy.  Nie zaproszono też wielu innych państw europejskich, pomimo zaklinania rzeczywistości i mówienia o europejskiej jedności. 

Kolejną odsłoną europejskiej hipokryzji jest podejście UE do praworządności. UE  w odniesieniu do Węgier, Polski, a wcześniej Austrii, podkreśla wielokrotnie jaką wartością jest praworządność, przestrzeganie prawa i obowiązujących reguł gry. W gruncie rzeczy na bazie praworządności stworzyła też, zupełnie nie przewidziane w traktatach unijnych, rozwiązania, takie jak system warunkowy, które pozwalają dyskrecjonalnie unijnym elitom odbierać wybranym państwom unijne fundusze, o ile tylko uznamy dane państwa za niepraworządne czy niedostatecznie praworządne. Unijne fundusze są też narzędziem wywierania presji przez UE na państwa członkowskie, czego doświadczyli niedawno Włosi, którym szefowa Komisji Europejskiej wprost groziła palcem, przypominając, że mogą być niedostępne dla nich pieniądze jeśli ci wybiorą nie tych, których powinni wybrać. W gruncie rzeczy także europejskie pieniądze (z KPO) były kartą przetargową w wyborach w Polsce w 2023 r. Wszystko to działo się w sytuacji, kiedy traktatowo Komisja Europejska jest organem … apolitycznym. Jednak skalę hipokryzji „praworządnościowej” Europy widać najlepiej teraz. Brukselski think-tank  MCC Brussels udowodnił niedawno w swoim raporcie, że skandalem jest to, że żadna instytucja unijna nie reaguje na to, co dzieje się w Polsce. Ani Komisja Europejska, ani Parlament Europejski nawet nie zareagowały na bezprecedensowe  przejęcie mediów publicznych, na złamanie ustaw dotyczących prokuratury, na nierespektowanie albo wybiórcze respektowanie orzeczeń sądowych, na walkę rządu z opozycją demokratyczną.  W efekcie, jak wskazuje MCC Brussels polityczna zgodność rządów w Warszawie i establishmentu w Brukseli zamknęła temat praworządności, mimo, że w Warszawie rządzi się „pałą i uchwałą”. Tu znowu widać hipokryzję i podwójne standardy Europy. Europy, która widzi to, co chce widzieć, i reaguje kiedy i jak chce.