Na 10 lutego 2025 r. rząd zapowiadał przełomowe i zarazem epokowe przemówienie premiera Donalda Tuska. W założeniu miało ono przedstawić program gospodarczy rządu. Nie przypadkowo więc miejscem konferencji premiera była Giełda Papierów Wartościowych w Warszawie, określana niekiedy symbolicznie mianem serca polskiej gospodarki.

Wystąpienie premiera rozpoczęło się od lekkiego przejęzyczenia, polegającego na tym, że premier w rozpędzie przypomniał, że warszawska giełda jest największą i najprężniej działającą giełdą na świecie, po czym szybko sprostował go prezes GPW, który wskazał, że te hurra optymistyczne dane dotyczą roku …. 2025, a więc zaledwie jednego miesiąca i nawet będąc największym optymistą trudno się spodziewać, żeby wynik po 12 miesiącach był choćby w części zbliżony. Ten drobny zgrzyt nie był zresztą jedynym. Okazało się bowiem, że w czasie konferencji gospodarczej premiera, przez sam rząd zapowiadanej jako najważniejsze gospodarcze wydarzenie co najmniej miesiąca, zabrakło zarówno ministra gospodarki, jak i dziennikarzy, dla których miejsce przewidziano w sali obok. 

Ekonomiści z Konfederacji Lewiatan dość sceptycznie podeszli do wystąpienia szefa rządu, chwaląc je przede wszystkim za dobry PR. Niestety w szczegółach, a zwłaszcza konkretach gospodarczych wystąpienie nie jest już tak chwalone, a szkoda, bo niezależnie od różnic politycznych wszystkim nam powinno zależeć na rozwoju gospodarczym Polski.

Eksperci Konfederacji Lewiatan wskazali, że zasadniczy przekaz premiera, ten dotyczący rzekomo rekordowej kwoty na inwestycje jest chwytem reklamowym, ponieważ zapowiedziana przez D. Tuska kwota 650 – 700 mld zł nakładów inwestycyjnych to ponad 17% polskiego PKB, co jednak nie odbiega od tego, co rokrocznie państwo wydaje na inwestycje. Trudno więc mówić o jakimś skoku czy – nawiązując do hasła konferencji – przełomie. Jednak wbrew pozorom największa krytyka wystąpienia D. Tuska nie dotyczy wcale sumy środków inwestycyjnych, ale braku konkretów odnośnie samych inwestycji i sposobu ich finansowania. Zaczynając od drugiej kwestii premier nie wskazał skąd zamierza wziąć pieniądze na inwestycje, tym bardziej, że wyraźnie zaznaczył, że kwota 650-700 mld zł to pewne minimum, które ma nadzieję przekroczyć. Kwestia źródeł finansowania inwestycji jest tym bardziej palącą, że przecież, z jednej strony, nie napływają środki z KPO, z drugiej systematycznie zwiększa się dług publiczny i wreszcie z trzeciej strony coraz bardziej widoczny jest problem deficytu demograficznego Polaków, który prędzej czy później uderzy w gospodarkę. Jeśli idzie natomiast o konkrety z inwestycjami to właściwie zabrakło wszystkiego. Oczywiście D. Tusk przypomniał flagowe inwestycje, ale dla nikogo nie brzmiały one wiarygodnie. Po pierwsze, położenie nacisku na atom – samo w sobie jak najbardziej zasadne i potrzebne – nie zrobiło już dziś na nikim wrażenia, w sytuacji, kiedy ten sam premier D. Tusk już w 2009 r. szumnie zapowiadał polski program atomowy, wedle którego pierwszy polski reaktor atomowy w 2025 r. już powinien działać!  Po drugie zwrócenie uwagi na siłę przeładunkową polskich portów, samo w sobie jak najbardziej potrzebne i chlubne, też nie ma takiej siły jak powinno mieć, w sytuacji, kiedy polskie porty są odsprzedawane spółkom zagranicznym (głównie niemieckim), a ich polski charakter sprowadza się do miejsca ich funkcjonowania. Także inwestycje Microsoftu nie wzbudzają już takiego entuzjazmu, bo są one obecne w polskiej debacie od czasu rządu M. Morawieckiego. W rezultacie, w wystąpieniu D. Tuska były obecne same stare tematy, tj. energetyka jądrowa, porty czy inwestycje zagranicznych firm takich jak Microsoft. Zabrakło jednak np. CPK, odnośnie którego projekt ustawy większość rządowa właśnie co odrzuciła. Zabrakło kwestii regulacji Odry, którą poprzedni rząd – całkiem słusznie – wiązał z rozbudową portu w Świnoujściu, co miało być projektem Trójmorza skierowanym np. na Czechy, o czym dziś zupełnie zapomniano.  Wreszcie zabrakło zwrócenia uwagi na problem bezpieczeństwa energetycznego, które premier sprowadził do atomu, wiatraków i solarów, ale już nie wspomniał o bodajże najsłabszym elemencie polskiej energetyki jakim są stare, przestarzałe sieci przesyłowe. 

Chyba największym efektem świeżości w wystąpieniu premiera była zapowiedź przekazania samym przedsiębiorcom kwestii tzw. deregulacji.  Jeśli choć połowa z deklaracji zostanie spełniona będziemy mieli sukces. Sęk jednak w tym, że gros przeregulowania obrotu gospodarczego to bynajmniej nie polskie ustawodawstwo, ale prawodawstwo Unii Europejskiej, na które Polska nie specjalnie ma przecież wpływ. W efekcie nowością może być, jeśli się spełni, sam udział przedsiębiorców w tworzeniu nowych przepisów, co może w efekcie dać całkiem niezłe rezultaty.

Koniec końców, wielki sukces okazał się kolejną konferencją bez konkretów, bez spektakularnych zapowiedzi rzeczy naprawdę wielkich, progresywnych i innowacyjnych. Te ostatnie w dużej mierze zależą od nakładów na badania i naukę, co także premier zapowiedział. Jednak z pewnością same pieniądze nie uzdrowią polskiej nauki. Ta jest chronicznie w złej kondycji, którą jednak nie generuje – paradoksalnie – brak pieniędzy, ale inne elementy, takie jak: 1) głupia punktoza i to, że bardziej liczy się artykuł w zeszytach naukowych wyższej szkoły gotowania na gazie aniżeli poważna monografia; 2) kolesiostwo i układy koteryjno-korupcyjne; 3) ideologizacja i polityzcja nauki, co powoduje że wielu naukowców to po prostu akolici jednej lub drugiej partii, którzy nie zwracają uwagę na unaukową ortodoksję, ale na poglądy i idee polityczne; 4) słabość metodologiczna, która powoduje, że częściej niż z nowymi koncepcjami i teoriami mamy do czynienia z kompilowaniem tekstów już raz napisanych. Tak też jest i z mową programową premiera, która w wielu punktach przypomina tę, wygłoszoną na tej samej GPW w 2009 r.