Unia Europejska od wielu lat postrzegana jest jako struktura, która skutecznie zapewnia bezpieczeństwo ekonomiczne, stabilność, dobrobyt oraz stały wzrost gospodarczy. Dla państw spoza UE to zresztą jest jeden z elementów przyciągających do UE, postrzeganej bardzo często jako swoisty klub bogatych. Obawy o utrzymanie unijnej prosperity są też tym elementem, który bardzo często powoduje niechęć do otwarcia Unii Europejskiej na nowe państwa członkowskie. Te ostatnie, statystycznie biedniejsze, budzą często niechęć właśnie dlatego, że spowalniają rozwój pozostałych państw członkowskich, a poza tym wymagają zdecydowanie większych nakładów, chociażby w ramach polityki spójności, które zmniejszą dystans gospodarczy między starymi a nowymi państwami członkowskimi.

Należy od razu wskazać, że mimo obaw wielu państw członkowskich to właśnie wyrównywanie różnic między nowymi państwami członkowskimi a tzw. starą Unią jest bez wątpienia jednym z największym sukcesów UE. Polityka spójności, dzięki której uruchamiane są środki dla obszarów biedniejszych, mniej rozwiniętych, bez wątpienia jest jednym z największych sukcesów Unii Europejskiej. Najlepszą tego ilustracją jest Europa Środkowa, która – patrząc z perspektywy 20 lat – jest ewidentnym beneficjentem polityki spójności, w szczególności i członkostwa w UE w ogóle.

W ciągu ostatnich dwudziestu lat państwa Europy Środkowej osiągnęły znaczący wzrost gospodarczy, zwłaszcza w odniesieniu do PKB per capita mierzonego parytetem siły nabywczej. Słowenia i Czechy, osiągając 91% średniego unijnego PKB na mieszkańca, wyprzedziły nawet niektórych członków UE przyjętych przed 2004 rokiem, takich jak Hiszpania (89%), która także przecież jest beneficjentem polityki spójności i radykalnie się wzbogaciła na członkostwie w UE, po przyjęciu w 1986 r. Również Litwa, z wynikiem 87%, przewyższyła Portugalię, której PKB na mieszkańca wyniosło 83%. Dane dotyczące Polski także potwierdzają stały trend wzrostowy.

Nasz kraj konsekwentnie bowiem zmniejsza dystans do średniej UE. PKB Polski w 2023 r. przypadające na jednego mieszkańca wyrażone w standardzie siły nabywczej było na poziomie 80%, czyli 20% poniżej średniej UE. Wśród państw członkowskich wynik na tym poziomie plasuje nas na 21. pozycji. Choć pozycja ta może wydawać się odległa, to osiągnięcie poziomu 80%. PKB jest dla Polski rekordowo dobrym wynikiem. Jeszcze nigdy w historii nie mieliśmy tak wysokiego wskaźnika. Warto przypomnieć, że w momencie wejścia do UE w 2004 roku nasz PKB per capita stanowił tylko 50 proc. średniej unijnej (i był trzecim najsłabszym wynikiem w całej Unii). W  2022 r. PKB per capita Polski było na poziomie 79%, a w 2021 r. wynosiło 77% średniej UE.

Te dane potwierdzają istotną dynamikę rozwoju regionu w kontekście integracji z rynkiem wewnętrznym UE.  Przystąpienie do Unii Europejskiej umożliwiło państwom Europy Środkowej pełną integrację z jednolitym rynkiem, co sprzyjało napływowi zagranicznych inwestycji, kapitału i technologii. Jednak model gospodarczy oparty na tych elementach wymagał utrzymania niskich kosztów pracy oraz prowadził do silnej zależności od sztywnych łańcuchów dostaw. Utrzymanie tego modelu staje się coraz bardziej problematyczne ze względu na spowolnienie gospodarcze w UE, rosnące płace w Europie Środkowej oraz, co szczególnie ważne, znacznie wyższe koszty produkcji związane z transformacją energetyczną. Ta ostatnia jest dowodem na to, że potrzebne są nowe spojrzenia na spójność UE, jeśli polityka transformacji energetycznej nie będzie dostrzegała istotnych różnic między poszczególnymi regionami UE, całej Europe grozi nowa nierówność, nowa dysproporcja, między państwami które stać na nowoczesne technologicznie, odnawialne źródła energii a państwami, które mimo postępów swoich gospodarek nie są w stanie dotrzymać tempa transformacji, a jednocześnie utrzymać tempo wzrostu i tempo doganiania starych, bogatszych państw członkowskich. Najczarniejsze scenariusze, które decydenci polityczni muszą brać pod uwagę, zakładają, że trzymanie się tych trendów może doprowadzić nawet do deindustrializacji Europy Środkowej.

Pomimo że państwa Europy Środkowej osiągają nadwyżki handlowe w wymianie z Unią Europejską, borykają się z deficytami w handlu z  państwami spoza UE. Wysoka zależność Europy Środkowej od eksportu do UE zauważalna jest zwłaszcza w państwach grupy V4. Tutaj prym wiodą Czechy, w których zależność eksportu od rynku UE w 2022 r. wyniosła aż 82%. W przypadku Słowacji było to 80%, Węgier 78% i Polski 76%. W tym przypadku, na co też należy zwrócić uwagę, widać też słabe strony członkostwa regionu Europy Środkowej w UE, ponieważ region ten jest w zbyt dalekim stopniu faktycznie uzależniony od ryku UE i nie ma żadnej alternatywny w postaci rynków pozaunijnych. Średnia unijna zależności eksportu od runku UE wynosi 62%, a próg ten przekraczają też, poza państwami wyszehradzkimi, także Słowenia, Bułgaria, Łotwa, Chorwacja, Estonia i Rumunia, czyli – generalnie – państwa Europy środkowej.  Taka zależność jest generalnie bardzo niekorzystna, gdyż pokazuje brak odporności poszczególnych gospodarek krajowych na globalną sytuację ekonomiczną, poprzez jednostronne związanie jedynie z rynkiem UE.  Na tym przykładzie uzewnętrzniają się też mankamenty polityki spójności.  Polityka ta ma na celu ograniczenie regionalnych różnic gospodarczych i społecznych. To niewątpliwie jej atuty. Wadą jest jednak jej stricte wewnętrzny charakter i wektor działania w kierunku od najbiedniejszych do najbogatszych państw, tak aby eliminować różnice. Nie lokuje ona jednak Unii w szerszy tle globalnym, a to dla Unii jest coraz bardziej niekorzystne. Przykład Europy Środkowej, która weszła do Unii 20 lat temu, jest tu znowu bardzo dobry. Takie państwa jak Czechy, Węgry, Rumunia czy Polska  rozwijają się niewątpliwe, ale sprężyną ich rozwoju jest wzrost eksportu na rynek UE. Taka jednostronna relacja jest w ekonomii niebezpieczna, gdyż właściwie uzależnia te rynki od runku UE. Tymczasem rynek unijny sam jest obarczony pewnymi mankamentami, a jednym z najważniejszych jest jego nadmierne uzależnienie od importu z Azji (zwłaszcza Chin, ale też Japonii i Korei Południowej). Z kolei eksport z Unii Europejskiej do państw trzecich opiera się w przeważającej mierze na gospodarce amerykańskiej, co znowu obarczone jest ryzykiem tąpnięcia, które rysuje się coraz bardziej realnie w obliczu polityki nowej administracji Donalda Trumpa.

Niepokoi nie tylko jednostronność zależności gospodarczych w obrębie UE (Europa Środkowa eksportuje przede wszystkim do Unii, Unia z kolei eksportuje głównie do USA, zaś import unijny opiera  się na Chinach), ale również wielkość importu i eksportu unijnego, a ten dla UE jest niekorzystny. Wystarczy wskazać, że tylko 2022 r. Unia Europejska zanotowała deficyt handlowy wynoszący 432 mld euro. Co ciekawe, deficyt ten napędza w coraz większym stopniu  import technologii OZE, co samo w sobie pokazuje oczywiste błędy w polityce unijnej. Otóż, polityka klimatyczna, której ważną częścią jest energetyka i docelowe przejście na OZE, miała w założeniu dać UE przewagę technologiczną, która w następnej kolejności miała dać wymierne efekty ekonomiczne. Tymczasem w ostatnim czasie wyścig dotyczący technologii wygrywają Chiny, które z impetem weszły w rynek OZE, eksportując technologie  wiatrowe i solarne do UE! W efekcie, parafrazują tytuł słynnej książki, UE popełnia piękne samobójstwo najpierw lansując politykę klimatyczną, potem nakazując przechodzenie na OZE, co koniec końców kończy się importem tańszych i w wielu przypadkach lepszych jakościowo produktów OZE z Chin.  Dziś ten sam problem dotyczy również aut elektrycznych,  które ze znaczkiem made in China są tańsze i lepsze niż wyprodukowane w UE. Złośliwi mogliby powiedzieć, że lasując politykę ekologiczną UE sama zaprosiła Chiny do siebie.

Tu dochodzimy do zasadniczego problemu rozwojowego Europy. Jest nim ucieczka do przodu Ameryki i Chin  i coraz wyraźniejsze pozostawanie w tyle UE. Pokazuje to dosadnie, ale bardzo dokładnie raport Mario Draghiego. Wynika z niego jednoznacznie, że Europa przestaje być liderem w światowym wyścigu.  Obrazują to najlepiej liczby. Otóż W 1992 r. udział Unii Europejskiej w globalnym PKB wynosił 29%, a dziś jest to zaledwie 17%. Mario Draghi, były prezes Europejskiego Banku Centralnego, przestrzega przed zagrożeniem dla konkurencyjności gospodarki Unii Europejskiej oraz samej spójności Wspólnoty. Draghi wskazuje, że Europa zmaga się z powolnym, ale nieuchronnym spadkiem tempa wzrostu, który w dłuższym okresie może prowadzić do stagnacji, a w konsekwencji – do utraty globalnej pozycji. W obliczu rosnącej konkurencji ze strony USA i Chin, szczególnie w dziedzinie nowych technologii, UE stoi przed wyzwaniem utrzymania swojej konkurencyjności. Brak odpowiednich inwestycji w kluczowe sektory, takie jak cyfryzacja czy zielona transformacja, może pogłębić tę lukę i sprawić, że Europa straci zdolność do przyciągania nowych inwestycji oraz rozwoju innowacji.

Zagrożenie to nie ogranicza się tylko do obszaru gospodarczego. Mario Draghi podkreśla, że spowolnienie wzrostu gospodarczego prowadzi również do osłabienia spójności politycznej i społecznej Unii. Problemy gospodarcze, jak np. kryzys energetyczny, skutkują brakiem zaufania do instytucji europejskich, co z kolei może prowadzić do rosnącej eurosceptycznej retoryki i osłabienia integracji europejskiej. Przykłady rosnącego poparcia dla ugrupowań antyunijnych, jak Marine Le Pen we Francji czy AfD w Niemczech, wskazują na rosnące napięcia, które mogą podważyć fundamenty współpracy europejskiej. Draghi zwraca uwagę, że jeśli UE nie podejmie zdecydowanych działań na rzecz zwiększenia inwestycji i modernizacji gospodarki, może dojść do dalszego podziału wewnętrznego oraz osłabienia pozycji Unii na tle innych globalnych graczy.

Aby przeciwdziałać tym zagrożeniom, Mario Draghi postuluje ogromne inwestycje, które pozwolą zlikwidować lukę inwestycyjną w wysokości 5% PKB. Przede wszystkim konieczne jest skierowanie funduszy na nowe technologie, zieloną transformację i cyfryzację, które będą stanowiły fundament przyszłego wzrostu gospodarczego. Z kolei te inwestycje muszą być w dużej mierze finansowane z publicznych funduszy, ponieważ rynek prywatny nie jest w stanie zaspokoić całkowitych potrzeb w tym zakresie. UE musi przyjąć wspólne podejście do kluczowych inicjatyw, takich jak budowa unii rynków kapitałowych czy realizacja ambitnych planów dekarbonizacji gospodarki. Jednak realizacja tego planu napotyka na poważne przeszkody, w tym rosnące napięcia polityczne między państwami członkowskimi, które mogą utrudnić podjęcie wspólnych działań na szeroką. Raport Draghiego wskazuje na pięć kluczowych aspektów (wyzwań dla Europy), tj.: 1) spadek tempa wzrostu gospodarczego; 2) wyzwania technologiczne i innowacyjne; 3) kryzys energetyczny i spójność społeczna; 4) wyzwania polityczne i społeczne; 5) potrzebne inwestycje i reformy.

Raport Mario Draghiego stanowi alarmujący sygnał dla Unii Europejskiej. Stawka jest wysoka, a perspektywa utraty globalnej pozycji w obliczu rosnącej konkurencji ze strony USA i Chin staje się coraz bardziej realna. Aby uniknąć dalszego marginalizowania się, Europa musi podjąć zdecydowane kroki w kierunku modernizacji gospodarki, inwestowania w innowacje oraz zapewnienia spójności politycznej i społecznej. To nie tylko kwestia gospodarki, ale także przyszłości europejskiego projektu integracji, który w obliczu rosnących napięć politycznych może stanąć pod dużym znakiem zapytania. Draghi wzywa do podjęcia ambitnych działań, ale realizacja tych planów wymaga współpracy i kompromisów, które w obecnym kontekście politycznym mogą być bardzo trudne do osiągnięcia.

Z raportu Draghiego widać, że UE dla rozwoju potrzebuje trzech kluczowych rzeczy, tj.: 1) nowoczesnych technologii; 2) taniej, ale ekologicznej energii oraz 3) większej gospodarczej niezależności. Raport wskazuje ponadto, że słabą stroną Europy jest innowacyjność połączona z badaniami naukowymi. W raporcie wskazano, że od 2017 roku około 70% podstawowych modeli AI zostało opracowanych w USA, a jeśli wziąć pod uwagę liczbę publikacji naukowych o sztucznej inteligencji w czasopismach naukowych, to uderza fakt, że UE ma tylko trzy instytucje badawcze w pierwszej 50., podczas gdy USA ma ich 21, a Chiny 15. Zdaniem Draghiego można powiedzieć, że wyścig o AI Europa już przegrał, ponieważ już teraz istnieje przepaść między nią a USA i Chinami. UE co prawda dużo inwestuje w sektory średnio zaawansowane technologiczne, takie jak przemysł samochodowy, ale wydaje znacznie mniej na tzw. dobra niematerialne, takie jak oprogramowanie oraz badania i rozwój, co w dłuższej perspektywie jest niekorzystne. Innym mankamentem działania UE, który już teraz przynosi negatywne skutki gospodarcze jest  nadmierna biurokracja. Według Draghiego biurokracja zabija rozwój europejskich firm. W ciągu ostatnich pięciu lat UE przyjęła ponad 13 tys. aktów prawnych, podczas gdy w USA ponad cztery razy mniej. Przeregulowanie to tylko część problemu. Brakuje też odwagi (i pieniędzy) do inwestowania tam, gdzie można dużo stracić albo można też rozbić bank.

Raport M. Draghiego wskazuje, że jednym ze sposobów na poprawę konkurencyjności europejskiej gospodarki ma być poluzowanie zasad pomocy publicznej. Do tej pory Bruksela mocno pilnowała, żeby rządy nie wspierały (przynajmniej za mocno) rodzimych firm, bo zaburzało to konkurencję na wspólnym rynku, ponieważ dotowane firmy mogły taniej sprzedawać swoje produkty albo usługi. Już widać znacznie większe dotowanie niektórych przedsięwzięć, np. produkcję stali z zielonego wodoru. To jednak grozi wyścigiem między państwami członkowskimi o dogodniejsze warunki dla firm, co także jest niebezpieczne dla UE jako całości. Unia Europejska ma przecież wyrównywać nierówności między regionami. Alternatywą dla dotowanych przez poszczególne kraje firm mogłyby być wspólne unijne fundusze. Według Draghiego potrzeba nawet 800 miliardów euro na inwestycje. I to rocznie. Tymczasem unijny budżet to dwa biliony euro na siedem lat, z czego 800 miliardów to specjalny fundusz na odbudowę europejskiej gospodarki po pandemii. Unia Europejska po raz pierwszy w historii zdecydowała się pożyczyć pieniądze (do tej pory głównym źródłem finansowania były płacone przez kraje składki). Na to jednak nie chcą się zgodzić „skąpcy”, czyli Austria, Niemcy, Dania, Holandia i Szwecja. Jednak dziś w Brukseli nikt nie chce wszczynać dyskusji o kolejnej wspólnej pożyczce. Tym bardziej, że jesienią muszą zacząć się negocjacje w sprawie unijnego budżetu na kolejne siedem lat (2028-2034) i już wiadomo, że będą trudne. Przez lata obowiązywała zasada, że wspólna unijna kasa to około 1 proc. PKB. Wydatków jednak przybywa.