W poniedziałek wielkanocny świat obiegła wiadomość o śmierci papieża Franciszka. I choć komentatorzy wskazywali na nagłą i niespodziewaną śmierć pochodzącego z Argentyny Jorge Mario Bergoglio, który w 2013 r. został wybrany na papieża, to wiadomą było rzeczą, że co najmniej od dwóch miesięcy mówiło się otwarcie o końcówce pontyfikatu. Przypomnieć trzeba, że prawie cały marzec Franciszek spędził w rzymskiej poliklinice Gemelli, a lekarze kilkakrotnie wydawali komunikaty o krytycznym stanie zdrowia Ojca Świętego. Również w marcu Gwardia Szwajcarska postawiona zastała w stan gotowości, a zwiększona liczba ekip radiowych i telewizyjnych z całego świata prognozowała rychłą śmierć i – co z dziennikarskiego punktu widzenia jest najciekawsze – wybór nowego papieża.
Mimo tych oczywistych sygnałów schyłku pontyfikatu bez mała 89. letniego papieża wiadomość o jego śmierci zelektryzowała świat. Skłania też do prób podsumowywania pontyfikatu i snucia perspektyw na przyszłość. Sam Franciszek mówił, że jedną z cech wyróżniających jego papiestwo jest zwrócenie się ku peryferiom. Tak określał on obszary globu, którymi był żywotnie zainteresowany, a które są położone z dala od Europy czy Ameryki Północnej, które do tej pory były centrum Kościoła, rozumianego w sensie instytucjonalnym. Zwrot ku peryferiom odbył się już wcześniej za pontyfikatu św. Jana Pawła II, dla którego np. Ameryka Łacińska była jednym z ukochanych miejsc katolicyzmu, który właśnie tam był dla niego naturalny, żywiołowy i kwitnący. Franciszek, kiedy sam siebie określił „papieżem z końca świata”, zwrot ku peryferiom Kościoła tylko pogłębił. Troską i zainteresowaniem obdarzał on, ze zrozumiałych względów, Amerykę Łacińską, ale też Afrykę czy Azję. Duże znaczenie miały dla niego też peryferie katolicyzmu, czyli miejsca, gdzie katolicy są mniejszością.
Jednak pojęcie peryferii możemy, chyba, poszerzyć próbując spuentować minione 13 lat Kościoła pod przewodnictwem Franciszka. Niewątpliwie były to też peryferia w znaczeniu zainteresowań papieża i związanego z tym nierozumienia Kościoła europejskiego, a co za tym idzie i pewnego europocentrycznego punktu widzenia. Stąd brały się też nie zawsze fortunne wypowiedzi Franciszka albo, co się też zdarzało, nierozumienie jego sposobu oglądania świata. Tu przykładem może być wojna na Ukrainie, której – zdaniem oponentów – Franciszek poświęcał zdecydowanie za mało miejsca. Jednak należy powiedzieć, że papież zawsze przeciwstawiał się wojnie i czynił to mocno i stanowczo, z taką samą mocą, jak przeciwstawiał się wojnie w Gazie czy w Rogu Afryki. Fakt że każdą wojnę stawiał na tej samej płaszczyźnie, nie może być argumentem za tym, że nie dostrzegał on wojny na Ukrainie albo, że za mało się nią interesował.
Peryferia Franciszka można też postrzegać jako bardzo dziwny pontyfikat na peryferiach dwóch poprzednich pontyfikatów, tj. Jana Pawła II i Benedykta XVI. Z pewnością papież Franciszek nie był postacią wielkoformatową jak Jan Paweł II, którego 27-letni pontyfikat był rekordowy pod wieloma względami. Nie można też Franciszka porównywać z Benedyktem XVI, papieżem intelektualistą, który bardziej mówił jak profesor a nie wiejski kapłan. Franciszek był dla odmiany ludowym papieżem, co nie dziwi jeśli uwzględni się fakt jego pochodzenia zarówno z kraju (Argentyna gdzie kwitnie teologia wyzwolenia), jak i z rodziny (pochodził z biednej, emigranckiej rodziny włoskiej). Z tego punktu widzenia był to niewątpliwie ważny pontyfikat otwierający się na ludzi najsłabszych, biednych, ubogich, cierpiących, czy starych, którzy w nowoczesnym społeczeństwie także przecież są, w jakimś sensie, peryferiami (o czym wielokrotnie mówił Franciszek).
To, że pontyfikat Franciszka był peryferiami dwóch wielkich jego poprzedników jeszcze bardziej unaoczniają okoliczności konklawe z 2013 r., po bezprecedensowej abdykacji Benedykta XVI. Od ponad 700 lat nie zdarzyło się dobrowolne ustąpienie papieża, a co za tym idzie koegzystowanie obok siebie faktycznie dwóch papieży. To zmieniło postrzeganie samego papiestwa, na swój sposób go odczarowało, zdjęło sakrę świętości, mistycyzmu czy duchowej tajemniczości. To też, było wodą na młyn dla tych wszystkich, którzy kwestionowali Franciszka jako papieża, wskazywali jego nieprawowitość, czy nawet rodzaj spisku w obaleniu poprzednika, a w najdelikatniej postaci wątpliwości proceduralne jego wyboru. Odczarowanie papiestwa Franciszek jeszcze pogłębił swoimi gestami i symbolami, takimi jak zamieszkanie w domu św. Marty, a nie w Pałacu Apostolskim, rezygnację z blichtru celebry – co rzucało się w oczy zwłaszcza po Benedykcie XVI, który powrócił do pewnych elementów, z których nie korzystał już Jan Paweł II – czy poruszenie się, w końcówce pontyfikatu, na wózku inwalidzkim, co niewątpliwie „uczłowieczyło” papiestwo.
Peryferia pontyfikatu Franciszka to także podejmowane przez niego reformy czy próby reform. Mimo krytyki, niekiedy słusznej, nie ingerował on w zasadnicze kwestie doktrynalne, mimo, że oczekiwali tego od niego zwolennicy radykalnych zmian w Kurii. Także zmiany samej Kurii rzymskiej miały charakter kosmetyczny (zmiana Kongregacji na Dykasterie). Również podejmowane zagadnienia nie dotykały istoty doktrynalnych sporów jakie toczą się od dawna w łonie Kościoła. Niektóre posunięcia były co prawda nowatorskie, niezrozumiane czy nawet otwarcie krytykowane, ale były to mimo wszystko didaskalia, jak np. zgoda na błogosławieństwo osób homoseksualnych (tu warto wskazać, że papież podkreślał, że błogosławieństwo dotyczy osób a nie par) czy też zgoda na udzielanie sakramentu komunii rozwodnikom. Choć były to tematy chętnie podejmowane przez lewicowych czy liberalnych dziennikarzy to jednak dogmatów wiary nie dotykały. W samym Kościele większe spory wywołała krytyka ze strony Franciszka rytu trydenckiego i wejście przez niego w ostry spór na ten temat z Benedyktem XVI, przez do Franciszka przylgnęła etykieta postępowca, a w każdym razie przeciwnika tradycji.
Patrząc z tego punktu widzenia pontyfikat Franciszka był peryferiami dla staus quo i takimi samymi peryferiami dla tego, co może się zdarzyć w Koście za nowego papieża. W składzie kolegium kardynalskim, które pod kluczem (konklawe) wybierze kolejnego następcę św. Piotra aż 80% to nominaci Franciszka. Można się spodziewać, że to właśnie któryś z nich wyjdzie z konklawe w białej sutannie. Jest tak tym bardziej, że po dwóch tzw. przejściowych pontyfikatach (Benedykta XVI i Franciszka) oczekuje się, że nowy papież będzie relatywnie młody, co oznacza, że będzie też znacznie dłużej sprawować swój urząd. Jednak w składzie kolegium kardynalskiego żadna z tzw. frakcji nie ma wyraźnej większości. Wyraźną mniejszością są konserwatyści, także dlatego, że to głównie nominaci poprzednich papieży, tacy jak kardynał Willem Eijk z Holandii czy kardynał Péter Erdő z Węgier. Jednak tzw. progresiści też nie mają większości. Dlatego zwolennicy dużych i radyklanych zmian, jak kardynałowie Matteo Zuppi z Włoch, Jean-Marc Aveline z Marsylii czy Jean-Claude Hollerich z Luksemburga też raczej nie uzyskają zdecydowanego poparcia. To bardzo prawdopodobnym czyni wybór tzw. centrysty, który będzie próbował pogodzić utrzymanie tradycji, tam gdzie można, i wprowadzenie zmian, tam gdzie jest to potrzebne. Stąd na giełdzie nazwisk pojawiają się m.in. kardynał Pietro Parolin, jeden z najbliższych współpracowników zmarłego papieża, czy też pochodzący z Malty kardynał Mario Grech, także bliski współpracownik Franciszka. Centrystą, który może być brany pod uwagę jest też kardynał Anders Arborelius ze Sztokholmu, który – w razie wyboru – byłby kolejnym zakonnikiem na tronie św. Piotra (kardynał Arborelius jest karmelitą). Centrystą, który mógłby ewentualnie zostać tzw. tymczasowym papieżem, z racji wieku, jest też włoski kardynał Angelo Bagnasco, wskazywny przez niektórych jako kandydat najbardziej kompromisowy. W gronie nominatów zmarłego papieża nie ma nikogo, kto by otwarcie krytykował Franciszka, przy utrzymaniu pozornego pluralizmu składu kolegium kardynalskiego. Warto jednak zauważyć, że choć Franciszek powołał 110 ze 137 kardynałów – elektorów to jednak sam papież ograniczył mocno konsystorz, czyli zgromadzenie kardynałów, co oznacza, że wielu kardynałów najzwyczajniej się nie zna, a pierwszy raz zobaczą się dopiero na konklawe. To oznacza, że jak zawsze o wyborze papieża może zdecydować przypadek czy – jak mówią ludzie wierzący – Duch Święty, a jednym z najbardziej znanych powiedzeń towarzyszących konklawe jest to, że kto wchodzi na nie jako papież wychodzi jako kardynał. Niespodzianki są więc możliwe.