Alternacja władzy w Polsce, która zapewne nastąpi w wyniku wyborów parlamentarnych z 15 października, uruchomiła na nowo dyskusję o potrzebie dalej idącej, coraz bardziej ścieśniającej centralizacji Unii Europejskiej, która zdaniem najbardziej zagorzałych progresywistów, powinna doprowadzić do powstania Stanów Zjednoczonych Europy. Argumentami za taką ewolucją (rewolucją) Unii Europejskiej mają być, po pierwsze, kryzys demokracji amerykańskiej, rzekomo coraz mniej odpornej na populizm. Po drugie, potrzeba konsolidacji wokół tzw. wartości. Po trzecie wreszcie globalizacja i zmieniająca się geometria stosunków międzynarodowych.
O ile ostatni argument nie budzi wątpliwości i jest oczywisty, o tyle pierwsze dwa należy jednak postrzegać jako argumenty na wskroś polityczne i retoryczne. Jest tak dlatego, że demokracja made in USA ma się całkiem dobrze, o czym świadczą najlepiej swoboda debaty publicznej, alternacja władzy i obywatelska partycypacja. Jeśli idzie natomiast o tzw. wartości europejskie, to dziś nikt już chyba nie ma wątpliwości, że są one jedynie wytrychem do eliminacji z życia politycznego tych, z którymi się nie zgadzamy. Tzw. spór o praworządność, rzekomo prowadzony pod maską ochrony europejskich wartości, najlepiej tego dowodzi, a zwłaszcza ostatnie polskie wybory, w których siły i środki rzucone zostały do obalenia partii rządzącej pod pretekstem jej niepraworządności, tylko po to, aby Polska nie blokowała obranego jakiś czas temu kierunku reformy UE. Nie jest to zresztą jedyny przykład. Innym jest rzekomo na wskroś demokratyczna konferencja w sprawie przyszłości Europy, do której zaproszone zostały tylko te siły, które podzielają europejskie wartości, i które bez mrugnięcia okiem aprobują stare hasło „więcej Europy”. Wreszcie jeszcze innym przykładem jest szerząca się w tempie pandemii poprawność polityczna, zwalczanie tzw. mowy nienawiści i zrazem dopuszczenie do kreowania tzw. kultury unieważnienia (cancel culture). Do tego zestawu instrumentów kreowania jedności polityczno-ideologicznej dodać wypada jeszcze media tożsamościowe, które dyskusję o Europie podzieliły manichejsko na dobrych zwolenników Europy i wszystkich pozostałych złych, którzy wykazują się refleksją, i nie uważają każdego pomysłu Brukseli czy Berlina za idealne remedium na kłopoty Europejczyków. Oczywiście w tej konwencji ci dobrzy to wolne media, demokraci, obrońcy wolności i liberalizmu, podczas gdy ci źli, to media reżimowe, nacjonaliści, autorytaryści, przeciwnicy demokracji itp., itd. Pozornie wszystkie te środki działania, nacisku, szantażu i wymuszania mają chronić przestrzeń demokracji od jej wrogów, w istocie jednak mają wyeliminować tych, którzy myślą inaczej, nie zgadzając się na podporządkowanie jednej wizji europejskiej urawniłowki.
W konsekwencji powtarzanie jak mantra pomysłu na Stany Zjednoczone Europy nie jest żadnym kultywowaniem wartości i demokracji, ale polityczną inżynierią, która ma doprowadzić do radyklanej rekonstrukcji przestrzeni europejskiej, tj. budowania scentralizowanej UE, podtrzymywania silnego stanowiska najsilniejszych państw, minimalizowania roli państw narodowych i wreszcie likwidowania pluralizmu, który przecież zawsze byłe stygmatem demokracji.
Nikt nie wątpi, że życie polityczne nie jest constans. Że Europa, Unia Europejska i jej państwa członkowskie nie stoją przed nowymi wyznawanymi, że nie powinny dostosować się do warunków czasu. Zasadniczym problemem dzisiejszej debaty o UE, czy raczej monologu euroentuzjastów, jest to, że uważają oni, że jednym scenariuszem na przyszłość są Stany Zjednoczone Europy i ograniczenie suwerenności państw członkowskich. W tym monologu nikt nie podnosi kwestii fundamentalnych jak np. to czyje w istocie interesy mają reprezentować owe Stany Zjednoczone Europy, jak i czy w ogóle chronione będą interesy mniejszych i średnich państw w sytuacji, kiedy decyzje rzekomo wszystkich będą naruszały ich najbardziej żywotne interesy, kto i na jakich zasadach będzie kreował unijnych decydentów w sytuacji, kiedy odejdziemy od zasady równości państw. Autentyczna dyskusja o przyszłości Unii na te i inne fundamentalne kwestie powinna merytorycznie odpowiedzieć, a nie chować niewygodnych pytań pod pretekstem tego, że uderzają one w europejskie wartości, czy też np. są nie do pomyślenia w europejskiej demokracji. Jeśli Europa ma być jeszcze demokracją, a nie tylko ezoterycznym projektem europejskiego establishmentu, to na wszystkie te pytania, nawet najbardziej trudne i niewygodne powinna odpowiedzieć.