Europa praktycznie od zawsze żyła w przekonaniu swojej wielkości i swojego miejsca w świecie. Przez wieki to państwa europejskie wyznaczały historię całego świata. Tak było przecież z historią Rzymu, potem Anglii, Francji, Asturii czy Hiszpanii. Ta ostatnia stała się potęgą zwłaszcza po odkryciach geograficznych, kiedy wyszła poza skalę kontynentu stając się w pełnym tego słowa znaczeniu mocarstwem światowym. To samo dotyczyło zresztą Anglii, która za sprawą swojej marynarki królowała na morzach i oceanach, i szybko zbudowała imperium nad którym słońce nigdy nie zachodzi. W efekcie, takie potęgi jak Anglia, Francja (która o czym się dziś zapomną także uczestniczyła w podbojach Ameryki, zabierając duże połacie dzisiejszej Kanady czy Luizjany), Austria, Hiszpania czy Portugalia dzieliły świat i jednocześnie nim rządziły. Później do tego koncertu europejskich mocarstw doszła Rosja, a jeszcze później rewizjonistyczne Niemcy, których rewizjonizm brał się m.in. stąd właśnie, że późno doszło do ich zjednoczenia i z oczywistych powodów nie mogły uczestniczyć – w takim stopniu w jakim chciały – w podziale światowego tortu. To zresztą sprawiło, że podważały ówczesny porządek domagając się dla siebie miejsca, którego oczekiwały.
To, że przez długi czas historia Europy była w rzeczywistości historią świata potwierdza najlepiej tzw. I wojna światowa, która przecież patrząc geograficznie nie była żadną wojną światową i sprowadzała się do rywalizacji mocarstw europejskich. Po niej do grona głównych rozgrywających weszły Stany Zjednoczone, za sprawą których Europa straciła monopol na rządzenie światem. Niemniej dla Europy jeszcze wówczas nie było to zagrożenie, bowiem USA traktowano jako swoiste dziecko Europy, skąd zresztą wzięło się określenie tzw. świata euroatlantyckiego. Dzięki temu określeniu Europa wciąż podtrzymywała przekonanie o swojej wielkości.
Kolejna, II wojna światowa całkowicie zmieniła geopolitykę. W rywalizacji wzięły udział państwa postrzegane jako państwa drugiej kategorii, czyli Rosja czy Japonia, za sprawą których świat się przesunął. Dla wszystkich było rzeczą oczywistą, że Europa pauperyzuje się jeśli idzie o jej rolę jako centrum świata. Konferencja Jałtańska i dokonany na niej podział świata był tego najlepszym dowodem. Świat został podzielony przez USA i ZSRR, przy niewielkiej zdolności decyzyjnej Europy, reprezentowanej przez |Wielką Brytanię, którą od tego czasu zaczęto postrzegać jako reprezentanta interesów amerykańskich.
Koniec komunizmu znowu rewitalizował Europę. To wydarzenia z Polski, NRD, Czechosłowacji czy rozpadającego się ZSRR przykuły uwagę i były centrum świata. Skorelowane to było z postępem integracji europejskiej, która za sprawą traktatu z Maastricht z 1992 r. przekształciła się w Unię Europejską. Od tego czas oczkiem w głowie Brukseli był postęp integracji, mierzony zarówno poszerzeniem granic Unii, jak i konsolidacją jej polityk. Od tego też czasu politycy europejscy głosili budowanie Europy wielkiej, Europy imperium czy mocarstwa, czyli Europy, która odzyska utracone miejsce w globalnej grze. Na przełomie XX i XXI wieku były zresztą temu realne podstawy. Świadczy o tych chociażby PKB UE i USA, które były bardzo zbliżone. Jednak przez ostatni ćwierć wieku świat Unii Europejskiej po prostu uciekł. Owszem, Unia nadal się rozwijała, ale patrząc globalnie PKB UE zmalało ponad dwukrotnie, przy prężnie rozwijających się gospodarkach USA, Chin, Singapuru, Indii czy Brazylii. Nie pomogły Europie z pozoru atrakcyjne, ale zarazem wysoko kosztowne polityki (np. energetyczna), które w istocie osłabiły konkurencyjność UE. Co więcej, postęp technologiczny sprawił, że technologie OZE dziś lepiej i taniej produkują Chińczycy, a zmuszone politykami UE państwa członkowskie kupują je już nie od Niemiec czy Francji – jak miało być pierwotnie – ale właśnie od Chin. W efekcie, gospodarczo UE spowolniła, do czego dziś walnie przyczynia się rozwój sztucznej inteligencji, finansowanej znacznie lepiej i znacznie efektywniej w USA czy Chinach. W konsekwencji doszło do paradoksu, że amerykańską gospodarkę znamionuje AI, sputniki, wysoko zaawansowane technologie z wykorzystaniem metali ziem rzadkich, a Europa jako sukces ogłasza zmianę linii produkcyjnych nakrętek do plastikowych butelek!
W polityce zagranicznej UE też nie odnosi sukcesów, mimo, że w swoich deklaracjach buduje autonomię strategiczną i wciąż uważa, że jest główną rozgrywającą siłą polityczną. Jednak jak nędzna jest to siła najlepiej świadczy rok 2014 i pierwsza inwazja Rosji na Ukrainę. Wtedy, jak zwykło się mówić, Rosja zajęła Krym, a Unia Europejska zajęła stanowisko. Druga inwazja z 2022 r. lekko to skorygowała, ale przecież na samym jej początku premier Scholz i prezydent Macron rozmywali z Putinem chcąc po swojemu wynegocjować pokój. UE co prawda nałożyła sankcje w kilkunastu pakietach, ale stworzyła też skuteczne systemy ich obchodzenia. Takim był np. system reeksportu, dzięki któremu w 2023 r. okazało się, że największym eksporterem drewna do UE był… Kazachstan, czyli kraj pustynny. Oczywiście drewno pierwotnie pochodziło z Rosji, a Kazachstan był państwem, które po prostu brało na siebie rolę eksportera. Innym przykładem jest tzw. flota cieni, która dziś stanowi realne i bardzo groźne zagrożenie dla Morza Bałtyckiego. Dzięki niej Rosja skutecznie obchodzi sankcje, ale też sabotuje infrastrukturę krytyczną (np. kable teleinformatyczne) i jest zagrożeniem ekologicznym. Flota cieni to ok 300 statków, w tym ponad 150 tankowców, formalnie zarejestrowanych w „dziwnych krajach”, które faktycznie służą Rosji np. do transportu ropy i innych towarów obłożonych embargiem unijnym. Rzecz jednak w tym, że flotę tę, w przeważającej mierze, stanowią statki zachodnich firm (głównie niemieckich), które za grube pieniądze są odsprzedawane podstawionym firmom, a te szybko konwertują je na flotę cieni. W efekcie, UE poważnie zastanawia się jak zwalczać rosyjską flotę cieni, ale nie robi nic z tym, żeby flotę tę odciąć od zasobów, czyli wyeksploatowanych statków kupowanych od zachodnich firm.
Dziś UE wyraża oburzenie, że w sprawie pokoju na Ukrainie Donald Trump rozmawia z Putinem i nawet nie myśli o rozmowach z UE czy jej wybranymi państwami (Francją, Niemcami). Ale, szczerze mówiąc, Unia przez prawie trzy lata wojny poza zajmowaniem kolejnych stanowisk nic realnego nie zrobiła w celu przybliżenia pokoju. Oczywiście, retoryka zagrożenia jest prawdziwa i jak najbardziej słuszna, ale polityczny konkret UE jest zgoła odmienny, o czym świadczy fakt, że wydatki na zmianę linii produkcyjnych zakrętek do butelek plastikowych były większe niż wydatki na obronność! To pokazuje strukturalne słabości Unii i to, że mimo szumnych deklaracji, Europa się kurczy, a prawdziwa światowa polityka zaczyna być rozgrywana gdzie indziej. Oczywiście, żeby było jasne, nikt nie pochwala tego, że Europa w negocjowaniu pokoju na Ukrainie jest pomijana. Prakseologia wojny i pokoju wymagają by Europa była włączona w proces pokojowy. Sęk w tym, że przez ostatnie lata Unia Europejska zrobiła bardzo wiele żeby traktować ją tak jak jest traktowana. I na tym właśnie polega strukturalna słabość Europy, która swoimi głupimi, nietrafionymi i nieprzemyślanymi politykami popełnia – parafrazując tytuł znanej książki – „takie piękne samobójstwo”.