Od lat trwa dyskusja czy upolitycznienie jest destrukcyjne dla rozwoju integracji europejskiej, czy wręcz przeciwnie: może mieć wpływ pozytywny. Niektórzy twierdzą, że upolitycznienie może zwiększyć demokratyczność Unii, a tym samym legitymizację dla postępów projektu europejskiego. W literaturze nie brakuje głosów, które dowodzą, że polityka w instytucjach europejskich jest pragmatyczna, co oznacza, że politycy i urzędnicy w mniejszym stopniu odnoszą się do oczekiwań wyborców lub obietnic składanych w czasie kampanii wyborczych, a bardziej kierują się praktyczną oceną negocjacji unijnych, w ramach których nie zawsze można osiągnąć wymarzony rezultat. Zabiegi takie określa się jako brak zgodności między deklaracjami polityków, na przykład składanymi w czasie wyborów, a praktyką polityki realizowanej w instytucjach unijnych. Nawet jeśli tematyka europejska służy mobilizacji wyborców, to dotyczy ona zwykle spraw ogólnych, na przykład deklarowanej proeuropejskości bądź eurosceptycyzmu. Stwarza to później duże możliwości manewru dla polityków w konkretnych sprawach podejmowanych w negocjacjach europejskich. Wybory na szczeblu narodowym, bez względu na to czy dotyczą wyłonienia władz krajowych, lokalnych czy deputowanych do PE, są w dużej mierze poświęcone tematyce narodowej albo bardzo uogólnionym deklaracjom w polityce unijnej. W ten sposób demokracja krajowa jest najczęściej dość emocjonalnym spektaklem służącym bardziej określeniu ogólnych stanowisk i wartości w polityce unijnej, aniżeli podejmowaniu rozstrzygnięć w konkretnych sprawach ważnych dla wyborców. Taka tendencja służy tak naprawdę oderwaniu powszechnych wyborów od realnej polityki sprawowanej w Unii Europejskiej. Dlatego skłonność do kompromisu w negocjacjach europejskich, połączona z niejednokrotnie dyskrecjonalnym sposobem podejmowania decyzji i brakiem odpowiedniej kontroli wyborców nad decydentami, sprzyja osiąganiu porozumienia w poszczególnych kwestiach. Tym samym zabiegi takie służą przyjmowaniu kolejnych regulacji i postępom integracji. Należy jednak pamiętać, że w takiej sytuacji nie wszyscy aktorzy są sobie równi, a negocjacje wygrywają podmioty najsilniejsze, do których należą zwykle największe państwa członkowskie.

Inni badacze i obserwatorzy sceny politycznej wskazują na świadomą tendencję do unikania sporów politycznych, a więc taktykę, którą można określić mianem odpolitycznienia. Polega ona przede wszystkim na delegowaniu spraw do instytucji technokratycznych, które w założeniach powinny być bezstronne i kierować się tzw. interesem Unii. W ten sposób pod pozorami apolityczności wzmacniane są ponownie interesy najsilniejszych aktorów, a więc w przeważających sytuacjach państw, które w największym stopniu potrafią kształtować większość w instytucjach międzyrządowych. Przykładowo Komisja Europejska rzadko kiedy postępuje wbrew stanowisku preferowanemu przez większość państw członkowskich, a jest ono najczęściej kształtowane pod wpływem największych krajów.

Kolejnym przykładem taktyki odpolitycznienia jest pozostawianie losów integracji w gestii europejskich sędziów. Mogą oni nie tylko rozstrzygać spory między poszczególnymi instytucjami lub innymi aktorami na scenie europejskiej, ale niejednokrotnie angażują się w działania poszerzające integrację, niekiedy redefiniując ramy traktatów, co odbywa się bez jednomyślnej zgody wszystkich państw członkowskich. Tego typu działania Trybunału Sprawiedliwości UE (TSUE) są przykładem podejmowania przez tę instytucję gry politycznej w celu osiągania własnych planów politycznych. Jednocześnie TSUE uwzględnia szerszy kontekst polityczny swoich wyroków, zwłaszcza stanowisko wpływowych państw członkowskich. W ten sposób taktyka depolityzacyjna nie oznacza zerwania z polityką. Działania instytucji technokratycznych i sądowniczych w UE nadal są z nią związane, zarówno dlatego, że kierują się preferencjami przynajmniej niektórych państw członkowskich, a także z uwagi na własną, specyficzną politykę uprawianą w tych organizacjach.

Zarówno dyskrecjonalność funkcjonowania wielu instytucji unijnych, jak i niezgodność działań polityków z ich deklaracjami wyborczymi, pragmatyczne posunięcia albo taktyka odpolitycznienia, nie zmieniały tego, że stopniowo rosło upolitycznienie spraw europejskich. Miało to zarówno konsekwencje negatywne dla postępów integracji, czego przejawem były w 2015 roku działania związane z polityką migracyjną, jak i zgoła destrukcyjne, jak w przypadku brexitu. Ponadto niektóre instytucje unijne przynajmniej deklaratywnie nawiązywały wprost do polityki wyborczej, czego przykładem jest przede wszystkim Parlament Europejski. Także i w tym przypadku niektóre decyzje są podejmowane dyskrecjonalnie i w gronie wąskiej elity politycznej, a także niejednokrotnie w sposób pragmatyczny. Dowodem tego było ustępowanie PE przed przewagą polityczną Rady i podjętymi tam decyzjami przez większość rządów narodowych. Niemniej upolitycznienie PE daje o sobie znać coraz bardziej, głównie w odniesieniu do kreowanych w tej instytucji idei, mających legitymizować postępy integracji i sprzyjać kształtowaniu identyfikacji proeuropejskich w całej Unii Europejskiej.

Poza tym podziały polityczne w łonie PE coraz silniej rzutowały na spory w państwach członkowskich pomiędzy rządem i opozycją. Miały więc duże znaczenie zarówno dla retoryki wyborczej, jak i decyzji podejmowanych przez poszczególne rządy. W ten sposób kształtowała się wzajemna oraz jednocześnie silna relacja między polaryzacją międzypartyjną w Parlamencie Europejskim i w państwach członkowskich. Podział na dwa zwalczające się bloki dotyczył nie tylko bieżącej polityki krajowej bądź unijnej, ale w coraz większym stopniu przyszłości integracji europejskiej. Odrębne i wręcz przeciwstawne wizje tej przyszłości stawały się wyznacznikiem przynależności do partii euroentuzjastycznej, bądź eurosceptycznej. Decydowały o tożsamości partyjnej i przynależności do określonej rodziny politycznej na szczeblu unijnym. Stawały się więc coraz ważniejszym wyznacznikiem podziału politycznego między partiami w państwach członkowskich.

Zarówno Parlament Europejski, jak i systemy partyjne w państwach członkowskich stały się w ostatnich latach areną erupcji dwóch emocji politycznych, które określa się mianem polityki protestu (ang. protest-based politics). Najpierw doświadczyliśmy antyeuropejskiego buntu ugrupowań sprzeciwiających się dotychczasowej trajektorii rozwoju integracji, a więc jej centralizacji i federalizacji. Wspomniane siły domagały się powrotu do modelu „Europy ojczyzn”, a więc integracji subsydiarnej wobec państw i szanujących suwerenność słabszych członków Unii Europejskiej. Następnie pojawił się silny ruch sprzeciwu wobec eurosceptycyzmu, który był skierowany przede wszystkim przeciwko partiom konserwatywnym i chadeckim.

W studiach europejskich wskazuje się na dwa główne etapy rozwoju integracji. Podczas pierwszego z nich postępy w tworzeniu wspólnoty były możliwe dzięki ich oddzieleniu od polityki wyborczej w państwach członkowskich, co już w 1970 roku określono mianem „zezwalającego konsensusu” (ang. permissive consensus). Jednak, biorąc pod uwagę rosnący deficyt demokratyczny UE, trwałe odpolitycznienie spraw europejskich było niemożliwe. Referenda w sprawie konstytucji europejskiej oraz kryzys w strefie euro doprowadziły – jak to określił Peter Mair – do „przebudzenia giganta”, a więc lawinowego zainteresowania integracją ze strony wyborców. W ten sposób rozpoczęła się jej druga faza polegająca na upolitycznieniu spraw europejskich. Naukowcy określili ją mianem „ograniczającej niezgody” (ang. constraining dissensus), gdyż miała ona negatywny wpływ na postępy integracji. Właśnie ze względu na upolitycznienie kryzysu migracyjnego wśród wyborców trudno było politykom uporać się z tym problemem. Jednocześnie wśród elit proeuropejskich narastało przekonanie, że rozwiązania antykryzysowe blokują środowiska konserwatywne i eurosceptyczne.

W ten sposób pojawiła się trzecia faza integracji, którą można określić jako odpowiedź elit proeuropejskich na zakłócanie jej postępów. Lekarstwem miało być jeszcze większe upolitycznienie integracji, a dokładniej mobilizacja wyborców proeuropejskich wokół liberalnych i lewicowych wartości. Zgodnie z założeniami neofunkcjonalizmu liczono na przeniesienie lojalności społecznych z państw do UE, jak również europeizację identyfikacji społecznych. Głównym orężem tej kontrofensywy była ideologizacja projektu europejskiego – głównie wokół lewicowych wartości. Ponadto, celem było zepchnięcie oponentów na margines życia politycznego w Europie, a nawet ich stopniowe wykluczenie z oficjalnej polityki. Służyć temu miała ich stygmatyzacja jako populistów i autokratów. Zdaniem Franka Schimmelfenniga w drugiej dekadzie XXI wieku aktorzy europejskiej sceny politycznej starali się zarządzać upolitycznieniem w zależności od sytuacji – ograniczając ją lub pobudzając. Jednak tak silne emocje i polaryzacja polityczna, jakie towarzyszą zjawisku upolitycznienia, mogą politykom wymknąć się łatwo spod kontroli. Właśnie dlatego ofensywa środowisk lewicowych w Europie może okazać się niebezpieczna dla integracji.

Według Michaela Zürna osią sporu politycznego w UE stał się podział na zwolenników kosmopolityzmu oraz tych, którzy odnoszą się do nadrzędnej roli narodowej wspólnoty. Była to główna linia rozgraniczenia między frakcjami w Parlamencie Europejskim, a tym samym między partiami w państwach członkowskich. Proponenci kosmopolityzmu chcieli oprzeć integrację europejską na uniwersalnych prawach człowieka odnoszących się najczęściej do liberalnych i lewicowych wartości politycznych. Często nawiązywali przy tym do myśli Immanuela Kanta, który także dostrzegał uniwersalizm takich zasad, jak podmiotowość i równość jednostek ludzkich, a także zauważał potrzebę kierowania się w polityce międzynarodowej normami moralnymi oraz troską o zachowanie pokoju. Jego koncepcja wprowadzenia federacji w Europie miała służyć właśnie tym celom, zwłaszcza zapewnieniu „wiecznego pokoju” (ang. perpetual peace). Z tego względu w myśli Kanta inspiracji poszukują zwłaszcza zwolennicy rozwoju integracji europejskiej. Na gruncie naukowym są to neofunkcjonaliści i pluraliści, a w praktyce politycznej – federaliści i kosmopolici.

Niemniej zapomina się często o tym, że sam Kant był zdecydowanym orędownikiem zachowania suwerenności państw. Jego federacja miała być dość luźną wspólnotą autonomicznych krajów. Co więcej, słynny filozof uważał, że zbyt silna centralizacja w ramach federacji albo tworzenie jednolitej organizacji przypominającej państwo będzie nieuchronnie prowadziło do despotyzmu. Musiałoby się to zakończyć rządami silnych krajów nad słabszymi. Jedyną szansą dla Europy jest więc respektowanie suwerenności narodowej, a tym samym tworzenie takiej wspólnoty, której bliżej będzie do konfederacji autonomicznych państw, aniżeli do scentralizowanego „super-państwa”. Gdybyśmy przyjęli sposób myślenia Immanuela Kanta, musielibyśmy stwierdzić, że myśl konserwatywna i narodowa broni Europy przed tendencjami despotycznymi. Tym samym trudno uznać, aby partie prawicowe zmierzały do autorytaryzmu, o co jednak często oskarżają je partie lewicowe. Takie tendencje są natomiast widoczne w podejściu kosmopolitycznym do integracji europejskiej.

Ofensywa środowisk lewicowych odnosiła się do polityki tożsamościowej, co niekiedy publicyści nazywają „wojną kulturową”. Chodziło w niej o pobudzenie identyfikacji europejskiej poprzez stosunek do kategorii „przyjaciel” i „wróg”. Siłami proeuropejskimi miała tu być lewica, a rywalami – konserwatyści i chadecy. W ten sposób nastąpiła fuzja dwóch głównych osi sporów politycznych w Europie XXI wieku, którymi były z jednej strony podział na lewicę i prawicę, a z drugiej na ugrupowania euroentuzjastyczne oraz eurosceptyczne. Ugrupowania lewicowe i liberalne zawłaszczyły sobie miano proeuropejskości i – co za tym idzie – dobro projektu europejskiego jednoznacznie lokowały w pomysłach i wartościach pochodzących wyłącznie z własnego obozu politycznego. Natomiast przeciwnikami integracji okrzyknięto prawicę konserwatywną i chadecką, nie dostrzegając tego, że przecież w większości sprzyja ona integracji, a tylko domaga się realizacji nieco innej jej wizji. W ten sposób ofensywa lewicowo-liberalna chciała sparaliżować działania zwolenników Europy subsydiarnej i zdecentralizowanej. Tym samym miała ona utrudnić im kontestację awangardy proeuropejskiej opowiadającej się za postępującą centralizacją projektu europejskiego. System ten miał przypominać federację, która faktycznie miała być sterowana przez najpotężniejsze państwa członkowskie, przede wszystkim Niemcy i Francję. Dlatego ustrój ten określam jako quasi-federację. Może być ona coraz mniej demokratyczna, gdyż systemowo wykluczająca z wpływu na władzę niektóre ugrupowania polityczne, a nawet całe państwa, jeśli miejscowi wyborcy zagłosują na krytykowanych polityków i dopuszczą ich do władzy.

Do niedawna podstawową tendencją w polityce europejskiej było unikanie upolitycznienia i towarzyszącej mu ideologizacji projektu unijnego – oba zjawiska uznawano za mające potencjalnie destrukcyjny wpływ na integrację. Niemniej kolejne kryzysy zmobilizowały środowiska proeuropejskie do odparcia eurosceptycyzmu, co przybrało wymiar ideologii antynacjonalistycznej, dla której naturalnym środowiskiem ideowym stały się wartości lewicowe. Zostały one zeuropeizowane, a więc wprzęgnięte w walkę o lewicową wizję przyszłości Europy. Wspomniana ofensywa ideologiczna przyniosła zwycięstwo partiom euroentuzjastycznym na szczycie Rady Europejskiej w grudniu 2020 roku, kiedy pod hasłem obrony praworządności wprowadzono mechanizm sankcji finansowych za łamanie wartości Unii Europejskiej.

Spór o praworządność był jednym z największych kryzysów integracji drugiej dekady XXI wieku. Stał się okazją do ofensywy politycznej środowisk lewicowych i liberalnych w Unii Europejskiej. Jak już wspomniano, była to w istocie kontrofensywa w odpowiedzi na wcześniejszą erupcję ruchów eurosceptycznych. Była to również emanacja rosnącego upolitycznienia projektu europejskiego, która miała torować drogę do jego radykalnej zmiany zarówno na płaszczyźnie ideologicznej, jak i ustrojowej. Faktycznie niosła jednak ogromne ryzyko dla przyszłości UE, nie tylko wynikające z tendencji autorytarnych, ale również z destabilizacji wywołanej silnym upolitycznieniem integracji.

Ideologizacja projektu europejskiego, widoczna w czasie sporów o praworządność, była poważnym ograniczeniem dla narodowej suwerenności i demokracji. Elity europejskie i niektóre państwa z Europy Zachodniej nie tylko podejmowały krytykę rządów w Europie Środkowej, ale starały się zmienić ich politykę w sprawach, które nominalnie nie są ani kompetencjami UE, ani pozostałych państw członkowskich. Kwestie te powinny być natomiast rozstrzygane w ramach narodowej demokracji. Presja Brukseli bądź innych stolic europejskich była wywierana wbrew woli większości lokalnych społeczeństw i na przekór ich kolejnym werdyktom wyborczym dokonywanym na przestrzeni lat. Tak było m.in. w przypadku kontrowersji związanych z uprawnieniami mniejszości seksualnych, w związku z kwestią aborcji, a także w kontekście pluralizmu mediów i polityki migracyjnej. Dla konserwatywnych polityków z Europy Środkowej integracja powinna opierać się na wartościach chrześcijańskich zgodnych z historią Starego Kontynentu, a nie na lewicowych ideach narzucanych słabszym państwom członkowskim, bez względu na ich tradycję i preferencje wyborców. Dlatego spór o wartości stał się dla partii konserwatywnych podstawowym wyzwaniem z punktu widzenia narodowej suwerenności, co niekiedy określa się mianem obronnego nacjonalizmu (ang. defensive nationalism).

Wzrost eurosceptycyzmu w Europie Środkowej spowodowany był zbyt silną interwencją instytucji unijnych i innych państw UE w wewnętrzne sprawy narodowych demokracji. Miało to ogromny wpływ na polaryzację partyjną w krajach tego regionu. W opinii premiera Wiktora Orbana tak daleko posunięta ingerencja oznaczała, że jego kraj nie był traktowany jako pełnoprawny członek Unii, ale jako jej kolonia. Premier Słowenii obejmując prezydencję w UE w 2021 użył tego samego sformułowania, twierdząc, że państwa Europy Środkowej nie są kolonią. „Nie jesteśmy członkami drugiej kategorii Unii Europejskiej. W Słowenii upieramy się, że potrzebujemy takiego samego traktowania. Staramy się wszystkich ostrzec przed podwójnymi standardami. Unia Europejska zrzesza kraje o różnych tradycjach, o różnych kulturach, więc wszystko opiera się na fundamentach cywilizacji europejskiej, ale istnieją różnice, które należy wziąć pod uwagę i szanować” powiedział Janez Janša. Z kolei polski premier – Mateusz Morawiecki – protestował przeciwko traktowaniu Polski jak małego dziecka, które należy ukarać. Sprzeciwił się też podejmowaniu arbitralnych decyzji przez europejską oligarchię, czyli grupę silniejszych krajów, które doprowadziły do dominacji nad słabszymi państwami.

Spór o wartości europejskie był dla instytucji unijnych okazją do poszerzenia własnych uprawnień. W ten sposób, obok wcześniejszego upolitycznienia oddolnego (ang. bottom up), pojawiło się zjawisko upolitycznienia odgórnego (ang. top down), które wynikało z aktywności instytucji unijnych. Z kolei niektóre państwa Europy Zachodniej wykorzystywały okazję, aby wspierać własne interesy w krytykowanych krajach środkowoeuropejskich. W oczywisty sposób naruszało to suwerenność państw oskarżanych o naruszanie praworządności. Zjawisko to było tym bardziej widoczne, ponieważ konflikt o praworządność był silnie upolityczniony, a podmioty zewnętrzne starały się podsycać emocje polityczne m.in. w Polsce i na Węgrzech. Krytykowały one rządy w tych krajach i wspierały ugrupowania opozycyjne.

Przykładem takiej sytuacji może być ingerencja Niemiec w Polsce, która była realizowana zarówno w formie wypowiedzi polityków rządu federalnego na temat sytuacji politycznej nad Wisłą, jak również poprzez działalność niemieckich fundacji politycznych czy lokalnych mediów powiązanych kapitałowo z koncernami niemieckimi. Wszystkie te działania naruszały polską demokrację, choć przedstawiciele opozycji przyjmowali tego typu wsparcie zagraniczne jako coś oczywistego w warunkach integracji europejskiej. Polaryzacja polityczna w Polsce – przynajmniej od roku 2015 – była bardzo głęboka. Obie strony konfliktu zarzucały sobie łamanie Konstytucji i zdradę interesów narodowych. Niemniej ingerencja podmiotów zewnętrznych jeszcze bardziej podwyższała temperaturę sporów politycznych wewnątrz państwa. Interwencja ta miała też silne reperkusje w skali międzynarodowej, co skutkowało obniżeniem reputacji rządu w Warszawie. Dlatego trudno się dziwić, że upolitycznienie spraw europejskich wywołało ogromną polaryzację między partiami politycznymi, która w dużym stopniu odnosiła się do sfery tzw. europejskich wartości. Należy dodać, że Polska dzieliła wówczas podobne doświadczenia innych krajów Europy Środkowej.  

Tak jak wspomniano wcześniej, spór wokół praworządności był okazją do kontrofensywy ugrupowań lewicowych i liberalnych, które czyniły z siebie jedynych obrońców integracji europejskiej. Sukces Joe Bidena w wyborach na prezydenta USA, jak również sposób rozprawienia się przez jego zaplecze z Donaldem Trumpem i jego zwolennikami jeszcze bardziej uskrzydlił radykałów lewicowych w Europie. Spór wokół praworządności się pogłębił, podobnie jak polaryzacja między partiami politycznymi. Sytuacja ta tworzyła warunki dla dalszej destabilizacji projektu europejskiego. W ten sposób stawał się on jeszcze bardziej wrażliwy na ingerencję przez konkurentów geopolitycznych ze Wschodu – Moskwy i Pekinu. Ideologizacja Unii ograniczała pragmatyzm działania wobec kolejnych kryzysów. Innym skutkiem było rosnące upolitycznienie unijnej technokracji i sądownictwa. W ten sposób instytucje UE traciły wiarygodność, co w razie potrzeby mogło nieco obniżyć temperaturę sporów poprzez stosowanie taktyki – choćby tymczasowego – odpolitycznienia.

Rosnące upolitycznienie nie rozwiązuje problemu deficytu demokratycznego w Unii Europejskiej. W procesach decyzyjnych dominują bowiem największe państwa członkowskie, a nie Parlament Europejski lub parlamenty narodowe. Ponadto rosnąca ideologizacja spraw europejskich prowadzi do zaniku tolerancji w Europie i do ograniczenia dyskursu publicznego, co w konsekwencji niszczy demokrację. Tuż po wejściu demonstrantów do amerykańskiego parlamentu w styczniu 2021 roku w mediach europejskich pojawiły się głosy nawołujące do rozprawienia się z lokalnymi radykałami prawicowymi, a przynajmniej do wprowadzenia ograniczeń dla ich działalności politycznej w internecie. Zarządzanie Unią w sytuacji tak silnych emocji jest zadaniem niełatwym nawet dla największych państw, co pokazał przykład prezydencji niemieckiej w UE z roku 2020. Zmagała się ona z wyzwaniem gwałtownych emocji politycznych towarzyszących kłótniom wokół praworządności. Można zatem stwierdzić, że rosnące upolitycznienie spraw unijnych, zamiast poprawić demokratyczną legitymizację, może rozsadzić projekt integracyjny od środka.