Rzucone w 1987 r. przez Jesse Jacksona hasło, w myśl którego „zachodnia cywilizacja musi odejść” (Western civ has got to go!) w krótkim czasie stało się paliwem napędowym tzw. liberalnej demokracji.  Demokracji, która przecież nie powstała w Chinach, Indiach, Japonii, Persji czy Afryce, ale właśnie na tzw. Zachodzie, czyli w obrębie prądów intelektualnych, kojarzonych nieodmiennie z euroatlantyckim kręgiem cywilizacyjnym. W kręgu tym na przestrzeni dziejów pojawiały się pomysły mądre i głupie, bardziej odważne i śmiałe oraz bardziej zachowawcze, umiarkowane, powściągliwe. Pojawiały się też pomysły szalone, a nawet niebezpieczne. Człowiek inteligentny umiał jednak z tego galimatiasu pomysłów wybrać te odpowiednie, te które mają sens i są nośne i atrakcyjne, i  oddzielić je od całej masy pomysłów, które z rozumem i intelektem nie mają wiele wspólnego.  W efekcie, to cywilizacja Zachodu stworzyła podstawy filozofii opisującej miejsce człowieka w uniwersum zdarzeń. To cywilizacja Zachodu stworzyła podstawy prawa. To cywilizacja Zachodu stworzyła religię chrześcijańską, która nie tylko – jak inne religie dała obietnicę eschatologiczną – ale też postawiła na piedestale człowieka, z jego godnością osobistą, z której, metodą prób i błędów, wyewoluowały prawa człowieka. To cywilizacja Zachodu stworzyła wreszcie demokrację w jej elementarnym znaczeniu, jako metodę proceduralną zdobywania i utraty władzy w sposób pokojowy, a zrazem legitymowany.

Cywilizacja Zachodu, która w myśl wielu niemądrych pomysłów ma odejść, stworzyła więc kapitał podstawowych pojęć, zasad i wartości, którymi dziś szermują politycy, intelektualiści i wszelkiej maści celebryci. Dziś jednak ta sama cywilizacja odsądzana jest do czci i wiary. Zrzuca się jej opresyjność, kulturę dominacji mężczyzn, wykluczenie, nienawiść do zwierząt, zbrodnie ekologiczne  i – bodajże grzech pierworodny – osadzenie w chrześcijaństwie, które przecież zawsze było czymś więcej niż tylko religią, stwarzając podstawy filozofii, etyki czy moralności.

Awangarda nowej ideologii,  której w myśl zasad poprawności politycznej nie można nazywać po imieniu, z gorliwością lepszej sprawy tępi więc wszelkie odstępstwa od rzekomo jedynie słusznej linii demoliberalnej.  Akolici nowego wspaniałego świata – by posłużyć się słynnym tytułem Aldousa Huxleya – obrali sobie za głównego chłopca do bicia chrześcijaństwo. To ono ma być rzekomo opresyjne, ortodoksyjne, nie ekologiczne, antyfeministyczne i antyglobalistyczne! Najnowszym przykładem tego szaleńczego podejścia była skandaliczna wręcz ceremonia otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Paryżu, w której w sposób barbarzyński sprofanowano jeden z największych totemów kultury zachodniej, czyli obraz ostatniej wieczerzy, która za sprawą dzieła Leonardo da Vinci stała się kodem cywilizacyjnym Zachodu. W żenującej parafrazie pokazanej w Paryżu, w postaci z ostatniej wieczerzy wcieliły się wszelkiej maści lansowani dziś bohaterowie rodem z Netflixsa, czyli – jednym słowem – ci wszyscy, którzy w oficjalnie narzuconej dziś narracji mają być rzekomymi ofiarami chrześcijaństwa. Idąc więc z głównym nurtem ideologicznym ci, którzy kiedyś mieli być ponoć dyskryminowani, prześladowani i profanowani są afirmowani, jako niemalże heroldzi nowej ideologii, uwolnionej spod opresyjnego systemu tzw. Zachodu  i chrześcijaństwa. W ten sposób pokazano rzekomą alternatywę dla opresyjnej religii, w postaci świata inkluzyjnego, demokratycznego, progresywnego. 

Żenujący spektakl z Paryża ma jednak głęboki sens jeśli uświadomimy sobie jego cel. Celem tym nie jest przecież dyskredytacja samego chrześcijaństwa. Chodzi raczej o znaną doskonale Francuzom, co najmniej do czasu Wielkiej Rewolucji, ideologię nowego człowieka, z którym będzie może stworzyć nową wizję lepszego, piękniejszego świata.

Pierwsze francuskie pomysły na nowego człowieka pojawy się po Wandei, po krwawej walce z Kościołem utożsamianym z ancien régime.   To wtedy zaproponowano m.in. kult Istoty Najwyższej. To wtedy narzucono nowy, rewolucyjny kalendarz, gdyż stary kojarzony był nadmiernie z chrześcijaństwem. To wtedy ustanowiono nowe święta, włącznie z najbardziej znanym świętem Istotny Najwyższej z 14 lipca, które dziś kojarzymy raczej ze świętem zburzenia Bastyliim choć pierwotnie z Bastylią nie miało ono nic wspólnego. Tę całą inżynierię społeczną świetnie opisał nieodżałowany Jan Baszkiewicz, pokazując, że Francja walczyła z religią, proponując jednak w istocie religię à rebours

Dokładnie tą samą drogą podążają współcześnie progresywni demokraci. Dla nich wszystkich demokracja w wydaniu demoliberalnym ma być nową Biblią. Apostołami  nowej religii mają być namaszczeni politycy wyznający jedynie słuszne poglądy, a męczennikami za nową wiarę mają być ci, którzy dziś są afirmowani jako ci, którzy przez wieki opresyjnego chrześcijaństwa byli rzekomo ciemiężeni (mniejszości etniczne, seksualne, religijne, kobiety, itp.). 

To niestety jeden z tych głupszych pomysłów cywilizacji Zachodniej. To ten pomysł, który nie zdaje sobie sprawy z tego, że np. chrześcijaństwo jak żadna inna religia stawia na piedestał kobiety (o czym może świadczyć kult Matki Boskiej, którego nie zajdziemy w żadnej innej religii). To religia, która pokazuje miłość do bliźniego, której nie motywują podziały ekonomiczne, społeczne czy etniczne albo narodowe. To  religia, która pokazuje, że zwierzęta tworzą z człowiekiem całość i są nieodłączną częścią planu  stworzenia, o czym nauczał już wieki temu św. Franciszek z Asyżu.   To wreszcie religia, która jak żadna inna jest globalistyczna, lansując przecież ideę Kościoła katolickiego, czyli – po polsku – powszechnego, obejmującego cały świat. Nadzieją da nas jest to, że pomysły głupie, a tych w historii było przecież nie mało,  najzwyczajniej przegrywały w końcu z ludzką mądrością. Miejmy nadzieję, że i ten pomysł skończy więc tam, gdzie jego miejsce, czyli na śmietniku pomysłów. Nadzieją jest, paradoksalnie Francja, która ponad 200 lat temu chciała narzucić bezskutecznie kult Istoty Najwyższej, chciała zlikwidować Kościół katolicki, chciała  stworzyć nowego człowieka, ale żaden z tych pomysłów nie wytrzymał próby czasu.   Jedyne co Francja udowodniła to to, że niegdysiejsza „pierwsza córa Kościoła”, od czasu Wielkiej rewolucji jest obecnie pierwszą siłą nieustannie walczącą z Kościołem i religią.