Rozpętana przez Rosję wojna jeszcze bardziej uwidoczniła konieczność budowy elektrowni jądrowej w Polsce. Bez atomu polska energetyka będzie borykać się z poważnymi problemami strukturalnymi.

Agresja Rosji na Ukrainę obnażyła wiele niedostatków polityki energetycznej Unii Europejskiej. Strukturalne uzależnienie od rosyjskich surowców, dopuszczenie rosyjskich spółek do głębokiej infiltracji gospodarczej, bezalternatywność objawiona w budowie jednokierunkowych szlaków dostaw – to tylko niektóre z tych braków. Innym, bardzo poważnym, jest irracjonalna walka z energetyką jądrową widoczna w niektórych państwach członkowskich, jak i na poziomie UE.

Kraje takie, jak Austria, Niemcy czy Włochy od dawna inwestowały istotne siły i środki, by utrudniać rozwój atomu w Unii. Widać było to szczególnie dobrze podczas prac nad tzw. taksonomią, czyli agendą inwestycyjną UE dot. projektów zrównoważonych środowiskowo – losy energetyki jądrowej w tym dokumencie stały długo pod znakiem zapytania.

Na tym tle Polska wraz ze swoją transformacją energetyczną wypada zupełnie inaczej – jednakże głównie na poziomie deklaracji. Choć rząd w Warszawie od 2015 roku jednoznacznie deklaruje wolę budowy elektrowni jądrowych nad Wisłą (umieszczając te technologie w Polityce Energetycznej Polski do 2040 roku), choć takiego samego zdania jest zdecydowana większość ugrupowań w parlamencie (do tego grona, poza PiS, zaliczyć można takie partie, jak Koalicja Obywatelska, Konfederacja, Razem), choć wybrano już preferowaną przez inwestora lokalizację dla pierwszej jednostki tego rodzaju (Lubiatowo-Kopalino), to jednak oficjalnych decyzji wciąż brakuje – a czas leci nieubłaganie. 

Tymczasem, patrząc przez pryzmat potrzeb polskiej transformacji energetycznej oraz z uwagi na realia geopolityczne, wejście Polski w energetykę jądrową wydaje się niezbędnie konieczne.

Polska energetyka wciąż silnie uzależniona jest od węgla brunatnego i kamiennego. Moce zainstalowane na tych surowcach odpowiadają za 70% generacji polskiej energii elektrycznej. Jednostki węglowe będą jednak coraz bardziej dociążane mechanizmami fiskalnymi związanymi z europejską polityką klimatyczną, szytą podług zasady „kto emituje – ten płaci”. Tymczasem polski sektor energetyczny emituje bardzo dużo – średnia intensywność jego emisji wynosi 750g CO2/kWh, co jest trzykrotnością średniej unijnej. Transformacja wydaje się zatem nieodzowna i konieczna – bez obniżenia emisji gazów cieplarnianych polska gospodarka będzie tracić na konkurencyjności.

Jednakże, przy wszystkich zarzutach dotyczących emisji, zauważyć trzeba, że jednostki węglowe to źródła kontrolowalne i stabilne, zdolne do generacji energii bez względu na warunki pogodowe oraz porę dnia i nocy. Ten atrybut odróżnia je od pogodozależnych źródeł odnawialnych, które ze względu na swą niekontrolowalność muszą być czymś stabilizowane – rolę tę pełni najczęściej gaz ziemny. Jednakże zwiększanie potencjału w energetyce gazowej w dłuższej perspektywie również nie jest korzystne – ani ekonomicznie, ani politycznie. Dlatego też polska energetyka potrzebuje technologii, która z jednej strony będzie odznaczała się stabilnością generacji energii, z drugiej będzie wpasowywała się w unijne polityki klimatyczne, a z trzeciej – nie wepchnie Polski w głębokie uzależnienie importowe. Takim rozwiązaniem jest energetyka jądrowa.

Warto w tym miejscu zaznaczyć, że konieczność transformacji miksu energetycznego dyktuje Polsce nie tylko polityka klimatyczna Unii Europejskiej, ale głównie stan techniczny parku jednostek wytwórczych. Polskie elektrownie węglowe są po prostu stare – już 70 bloków na tym surowcu pracujących nad Wisłą przekroczyło swoją projektową długość pracy. Wraz z wiekiem spada efektywność, a wzrasta awaryjność. Niebezpieczeństwa z tym związane można było dostrzec 6 grudnia 2021 roku, kiedy polski operator systemu elektroenergetycznego musiał prosić o pomoc operatorów z państw ościennych, gdyż – ze względu m.in. na awarie w elektrowniach jądrowych – nie udało się wygospodarować dostatecznie dużo mocy, by stworzyć rezerwę systemową. Gdyby na tę sytuację nałożyły się wypadki takie, jak z czerwca roku 2021 lub 2020 (czyli awarie w największej polskiej jednostce wytwórczej – Elektrowni Bełchatów), to kraj stanąłby przed ryzykiem blackoutu lub brownoutu.

Na to nałożyć trzeba jeszcze wzrost konsumpcji energetycznej. Najbliższe kilkanaście lat może przynieść nawet 50-procentowy wzrost zapotrzebowania najbardziej energochłonnych przedsiębiorstw na elektryczność. Tymczasem, Urząd Regulacji Energetyki już teraz ostrzega przed tzw. luką generacyjną. Zjawisko to wynika z niedostatku mocy zainstalowanych w systemie. Polskę czeka bowiem (z przyczyn opisanych wyżej) szereg wyłączeń mocy węglowych. Lukę można zasklepić importem (co jednak również ma przełożenie na ceny energii, gdyż jest ona najdroższa, kiedy jest jej najmniej na rynku), jednakże, biorąc pod uwagę redukowanie stabilnych mocy np. w Niemczech, które są rezerwuarem energetycznym dla Polski, to opcja ta może być wkrótce problematyczna. W najczarniejszym scenariuszu luka może doprowadzić do ograniczeń podaży mocy (czyli np. do wprowadzenia stopni zasilania) lub nawet do zaburzeń pracy systemu. Podsumowując, Polska potrzebuje szybkiej, konsekwentnej i głębokiej transformacji energetycznej – a atom musi być jej częścią.

Energetyka jądrowa jest potrzebna z przyczyn klimatycznych, gospodarczych i geopolitycznych. Międzyrządowy Panel ds. Zmian Klimatu (IPCC) w swych raportach podkreśla, że atom jest praktycznie niezbędny do realizacji globalnych celów klimatycznych, czyli ograniczenia wzrostu średniej temperatury powierzchni Ziemi. Elektrownie jądrowe są bowiem praktycznie bezemisyjne, mogą pracować nieprzerwanie bez względu na warunki pogodowe i dostarczają duże ilości energii. Co więcej, atom jest też bardzo bezpieczną technologią.

Elektrownie jądrowe pracują w sposób stabilny, dostarczając stałą podaż energii niezależnie od warunków pogodowych, a przy tym bardzo dobrze współpracują ze źródłami odnawialnymi. Świadczyć o tym mogą przykłady Francji, Słowacji czy Szwecji, a także transformacja energetyczna kanadyjskiego Ontario.

Ponadto, jak wylicza James Conca w swym artykule dla Forbes’a, przy energetyce jądrowej współczynnik zgonów na bilion kilowatogodzin wyprodukowanej energii wynosi 90 osób, podczas gdy w przypadku amerykańskiego atomu — zaledwie 0,1 osoby. Dla porównania generowanie takiej liczby kWh z węgla oznacza średnio w skali świata śmierć ok. 100 tysięcy osób. Chińska energetyka węglowa jest znacznie bardziej niebezpieczna, gdyż produkcja biliona kilowatogodzin oznacza w ChRL śmierć aż 170 tysięcy osób.

Walory te sprawiły, że szczególnie duże zainteresowanie tymi rozwiązaniami widać w krajach UE, które leżą w Europie Środkowej i Wschodniej. Wiele państw tego regionu ma podobny profil elektroenergetyczny, noszący na sobie pozostałości poprzedniego ustroju, co ujednolica ich drogę transformacji energetycznej. Nowe reaktory jądrowe mają powstać w Bułgarii (rozbudowującej elektrownię Kozłoduj i prowadzącej w tym celu rozmowy z Amerykanami), Czechach (które budują nowy blok elektrowni Dukovany i szukają dostawcy technologii), Estonii (zapowiadającej budowę reaktora SMR), Polsce (planującej od 6 do 9 GW mocy w dużych blokach jądrowych oraz rozwój małych reaktorów dzięki spółkom Skarbu Państwa i prywatnym przedsiębiorcom), Rumunii (współpracującej z USA przy rozbudowie elektrowni jądrowej Cernavodă), na Słowacji (szykującej się do uruchomienia nowego bloku w Mochovcach) oraz na Węgrzech (które posiadają zaawansowany projekt rozbudowy elektrowni jądrowej Paks).

Nie tylko podobieństwo systemów elektroenergetycznych jest wspólnym mianownikiem krajów Europy Środkowej, skłaniającym do inwestycji w atom. Istotną rolę odgrywa tu również zagrożenie agresywnymi działaniami Rosji na polu surowców energetycznych, tak dobrze widocznymi od kilkunastu miesięcy, zwłaszcza zaś po rozpoczęciu przez Moskwę pełnoskalowej wojny na Ukrainie. Atom jawi się tu jako z jednej strony możliwość dekarbonizacji gospodarki, a więc porzucenia dostaw paliw kopalnych z Rosji, a z drugiej: jako technologia gwarantująca podaż energii poprzez długi cykl paliwowy i możliwość wykupu zapasów paliwa na długie lata.

Trzeba w tym miejscu zauważyć, że paleta technologii jądrowych, które będą mogły odgrywać rolę w transformacji energetycznej Polski, wkrótce ma poszerzyć się o tzw. małe modułowe reaktory jądrowe (SMR). Jednostki te już są w centrum uwagi polskich przedsiębiorców. Szlaki przetarła w tym zakresie firma Synthos należąca do Michała Sołowowa, która już w roku 2019 zapowiedziała współpracę z GE Hitachi celem zbadania możliwości wdrożenia małych modułowych reaktorów jądrowych (SMR) w Polsce. Obecnie do grona podmiotów zainteresowanych takimi rozwiązaniami dołączyły: należący do Zygmunta Solorza ZE PAK, PKN Orlen, KGHM oraz należący do Kulczyk Investments Ciech. Zarówno prywatni przedsiębiorcy, jak i spółki państwowe dostrzegają, że polski sektor elektroenergetyczny może mieć coraz większe problemy z nowymi rygorami polityki klimatycznej Unii Europejskiej. Zaproponowane przez Komisję w ramach pakietu Fit for 55 regulacje jeszcze mocniej docisną sektory cechujące się wysoką intensywnością emisji. Za wejściem dużych firm w technologię SMR stoją także względy marketingowe. Można zaryzykować stwierdzenie, że przedsiębiorcy, którzy wyrazili zainteresowanie tymi jednostkami, zainspirowali się miliarderem Billem Gatesem – twórca Microsoftu, poprzez swoją spółkę TerraPower, zamierza rozpropagować technologię SMR i pomóc w ten sposób w walce z globalnym ociepleniem.

Podsumowując, energetyka jądrowa jest w Polsce konieczna. Bez tej technologii transformacja energetyczna polskiego systemu będzie znacznie mniej bezpieczna – zarówno pod względem ekonomicznym, jak i geopolitycznym.

 Autor: Jakub Wiech

 

 

 

 

Facebook
YouTube