Gospodarka międzynarodowa ulega przemianom w związku ze zmianami klimatycznymi. Klimat wchodzi także do świata finansów, który kreuje nowe instrumenty finansowe. Niestety nie zawsze intencje przy ich tworzeniu są czyste.

 

Najprawdopodobniej czeka nas wysyp związanych z ochroną klimatu instrumentów finansowych. Klimat i finanse już w kilka obszarach się spotkały, jednym z nich są kredyty węglowe (ang. carbon offsets lub carbon credits). Nie chodzi o uprawnienia do emisji CO2 i unijny ani żaden inny system handlu emisjami. Uprawnienia do emisji najczęściej organizują władze danego państwa, regionu czy organizacji międzynarodowej, kredyty węglowe to niemal wyłącznie, poza kwestiami regulacji, domena sektora prywatnego.

 

Nazwa może sugerować, że to zaawansowany instrument, ale w istocie chodzi o dosyć prosty mechanizm, który najłatwiej zobrazować na przykładzie. Przy produkcji firma A emituje pewną ilość CO2, którą można policzyć. Firma wykonuje usługę polegającą na zrekompensowaniu tych emisji np. sadząc drzewo. Wydaje następnie certyfikat firmie A, poświadczający to, że jej emisje zostały lub zostaną pochłonięte[1]. Firma A dzięki temu może pochwalić się opinii publicznej oraz inwestorom, że co prawda wydziela emisje przy produkcji bądź świadczeniu usług, ale zostają one zrekompensowane i pochłonięte. Rzecz jasna firma A płaci firmie B odpowiednią ilość pieniędzy za certyfikat.

 

Szacuje się, że w ciągu 100-letniego cyklu życiowego, jedno drzewo średnio pochłania ok. 1 tony CO2[2]. To niemało, choć trzeba przypomnieć, że w 2021 r. ludzkość wyemitowała 37 mld ton CO2, zatem 37 miliardów drzew wchłonęłoby tyle, co wyemitowaliśmy w zaledwie rok. Dodatkowo zajęłoby to cały wiek. Więcej CO2 niż lasy pochłaniają oceany, ale „zasadzenie” zbiornika wodnego z całym jego ekosystemem to zadanie niemal niemożliwe, a na pewno znacznie trudniejsze niż zasadzenie drzewa. 

 

Idea kredytów węglowych ułatwia korporacjom życie i oczyszcza ich sumienie. Posadzenie tysiąca drzew jest o wiele łatwiejszym zadaniem niż przejście z floty samochodów spalinowych do elektrycznych, dlatego kredyty węglowe są często postrzegane jako droga na skróty. Faktyczne zmniejszenie emisji jest znacznie kosztowniejsze i trudniejsze niż kupno certyfikatów.

 

Niemniej jednak koncepcja kredytów węglowych cieszy się zainteresowanie branży finansowej. Na razie rynek certyfikatów jest we wczesnej fazie rozwoju. Obecnie obrót odbywa się głównie w trybie transakcji typu „over-the-counter”, czyli fizycznego spotkania zainteresowanych stron. Sposób ten jest znacznie wolniejszy niż nowoczesny system wymiany instrumentów finansowych, czyli elektroniczny, dzięki któremu w ułamek sekundy można nabyć bądź sprzedać swoje aktywa nie wychodząc z domu. Słowem – rynek kredytów węglowych jest znacznie mniej płynny i upowszechniony niż np. rynek kontraktów terminowych na gaz ziemny.

 

W ubiegłym roku powstała specjalna grupa robocza w ramach Instytutu Finansów Międzynarodowych, której zadaniem jest przygotowanie kredytów węglowych do wejścia na giełdy na większą skalę[3]. Chodzi właściwie o przekształcenie certyfikatów w nowoczesne instrumenty finansowe, aby były bardziej dostępne dla firm, inwestorów i wszystkich innych uczestników rynku. Koncepcje i rozwiązania na razie kreowane są przez Wall Street, ale rynek kredytów funkcjonuje w Europie i najprawdopodobniej będzie się rozwijał w państwach Unii Europejskiej.

 

Istnieją obawy związane z takim rozwiązaniem. Celem istnienia kredytów węglowych jest redukcja emisji CO2, ogólnie pojęta ochrona klimatu. Gracze w branży finansowej mają tendencję do stawiania zysków wyżej na liście priorytetów nad wszystkimi innymi celami, nawet jeśli leżą one w założeniach funkcjonowania poszczególnych mechanizmów. Szeroki dostęp podmiotów branży finansowej do handlu jednostkami uprawnień do emisji CO2 w Unii Europejskiej sprawił, że ceny uprawnień w szybkim tempie podskoczyły do poziomu 80-100 euro za jednostkę[4].

 

Podobnie jak w przypadku EUA, zbyt wysoka, spekulacyjna cena kredytów węglowych może mieć odwrotny skutek do zamierzonego. Zamiast zachęcić do zmniejszania emisji sprawi, że koszty związane z zakupem certyfikatów w formie instrumentów finansowych będzie tak kosztowne, że firmy zupełnie z nich zrezygnują. To nie jedyne zagrożenie związane z tym rodzącym się rynkiem. Już teraz pojawia się wiele doniesień o braku przejrzystości i wiarygodności funkcjonowania firm zajmujących się kompensacją CO2. W skrócie – zdarza się że certyfikaty wydawane są bez pokrycia w faktach. Firma C np. nie zasadziła tyle drzew, ile deklaruje, ile wynika z wydanego certyfikatu. Aby ten rynek w ogóle funkcjonował, potrzebne są odpowiednie regulacje, które sprawią, że trudniej będzie jego uczestnikom oszukiwać.

 

Niemniej jednak korporacje, a także mniejsze spółki, będą musiały pozyskać jakiś dowód kompensacji emisji dwutlenku węgla. Wynika to nie tylko z trendów i pewnej zmiany ekonomiczno-kulturowej dotyczącej zmian klimat, ale również z wymogów raportowania niefinansowego, czyli ESG. Aby rynek kredytów węglowych nie stał się kolejną patologią klimatyczno-ekonomiczną i przedmiotem spekulacji, potrzebne są odpowiednie regulacje oraz przygotowanie optymalnego kształtu i ram, odpowiadającym potrzebom i możliwością.

 

Daniel Czyżewski

[1] https://corporatefinanceinstitute.com/resources/knowledge/other/carbon-credit/
[2] https://www.co2meter.com/blogs/news/could-global-co2-levels-be-reduced-by-planting-trees
[3] https://www.iif.com/tsvcm
[4] https://zpp.net.pl/en/conclusions-from-the-latest-zpp-report-monitoring-the-eu-ets-market-the-participation-of-speculators-in-this-market-is-underestimated/

Facebook
YouTube