Szaleństwo progresywizmu w lansowaniu nowych, zmutowanych czy po prostu zdeformowanych praw człowieka, czasami przybiera postać karykaturalną. Taki jest z głośnym przypadkiem Norwega  Jorunda Alme, 53-letniego analityka kredytowego z Oslo, sprawnego fizycznie mężczyzny, męża i ojca, który utrzymuje, że czuje się sparaliżowaną od pasa w dół kobietą. W jednym z wywiadów mężczyzna przyznał, że jego najgłębszym pragnieniem od najmłodszych lat było urodzić się sparaliżowaną dziewczynką. W końcu postanowił, że nie będzie dłużej ukrywał przed światem swojej prawdziwej tożsamości – i dokonał comming outu.

Norweskie państwo, przyjmując jak gąbka wodę wszelkie lewicowe nowinki,  uznało, że mężczyzna cierpi rzeczywiście na dysforię płciową. Uznało wobec powyższego, że Jorund Alme jest kobietą, potwierdzając tym samym, że rozstrzyga o tym nie biologia, ale psychika osoby zainteresowanej. Jednak sąd nie zgodził się na nadanie mu statusu osoby niepełnosprawnej fizycznie, uważając jego roszczenia w tym względzie za zupełnie bezzasadne. To z kolei wywołało protest Jorunda Alme (występującego pod żeńskim imieniem Viktoria), twierdzącego, że dysforia płciowa jest u niego integralnie związana z dysforią cielesną, dlatego – w jego opinii – Norwegia musi przyjąć jego ujawnioną niedawno tożsamość w pakiecie, tzn. jako niepełnosprawnej kobiety. Jak tłumaczył sam zainteresowany psychiczne odczucie bycia kobietą jest u niego integralnie związane z postrzeganiem siebie jako niepełnosprawnej kobiety. Z tego też powodu uważa on, iż zanegowanie jego kalectwa oznacza zanegowanie deklarowanej przez niego kobiecości, a więc jest de facto przejawem transfobii i niedyskryminacji jednocześnie. Oskarżył on w związku z tym państwo norweskie o dyskryminację i nietolerancję, które są jawnym naruszeniem międzynarodowych standardów praw człowieka.

Powyższy przypadek pokazuje do jakiej ściany absurdu  możemy dojść lansując tzw. nowe prawa człowieka. Słynna scena z „Przygód dobrego wojaka Szwejka”, w szpitalu dla obłąkanych, w którym jeden z pacjentów uważał się za kartonażową maszyną do szycia przestaje być przejawem fantazji fabuły czy – co najwyżej – ciekawym przypadkiem klinicznym, a staje się czarną rzeczywistością tych wszystkich, którzy pozornie walczą o poszanowanie praw człowieka, a faktycznie mają je w pogardzie i chcą za wszelka ceną ośmieszyć.

Tak jest generalnie z lansowanymi przez lewicowo-liberalne środowiska idą kreowania nowych, rzekomo lepszych, głębszych i bardziej autentycznych praw. Większość z nich w istocie demoluje zastany katalog praw i wolności, ośmieszając i człowieka i prawo, które ma go chronić. Wystarczy przypomnieć powoływane przez lewackie środkowi rzekome prawo do aborcji, według którego, po pierwsze, nie popada ono w konflikt z prawem do życia, po drugie, jest rzekomym prawem człowieka. Najbardziej gorliwi aktywiści proponują legalizację aborcji do dziesiątego miesiąca dowodząc, że istnieje coś takiego jak prawo do nieograniczonej aborcji. Jak niebezpieczne jest to prawo rozstrzyga przede wszystkim to, że przecież ideologiczni opętańcy mogą kiedyś pójść dalej. Skoro godzą się, a nawet chcą zabijania ludzi do dziewiątego miesiąca, to może kiedyś będą chcieli pójść dalej i pozwolić na legalne mordowanie np. do jednego roku życia, później do 10, a później do 80. To samo jest zresztą z prawem do eutanazji, czyli prawem do zabijania, które lewicowo-liberalni legaliści ubierają w gorset tzw. prawa do dobrej śmierci, często jeszcze motywując je względami ekonomicznymi i niepotrzebnym wydawaniem pieniędzy na nierokujących pacjentów.  Jeszcze inni proponują nic nie znaczące prawo do szczęścia i domagają się jego prawnego zakotwiczenia. Wszyscy oni uznają, że prawa człowieka należy uzupełniać o nowe, ponoć lepsze, prawdziwsze i głębsze prawa. Jednocześnie ci sami aktywiści domagają się wykreślenia z katalogu praw i wolności człowieka praw, które im wyjątkowo doskwierają, np. prawa do wolności religijnej, uznając, że w demokratycznych, zlaicyzowanych i zsekularyzowanych społeczeństwach jest ono po prostu zbędne.  Domagają się też redefinicji innych, jak np. prawa do wolności słowa, które nie ma być gwarancją głoszenia poglądów, ale gwarancją niepodnoszenia w sferze publicznej poglądów, które rażą lewicowo-liberalne środowiska. Temu przecież służy tzw. poprawność polityczna i szerząca się jak pandemia cancel culture, czyli tzw. kultura unieważnienia, która lansując społeczny ostracyzm pozwala pozbyć się niewygodne poglądy i ich autorów.

Tym samym wojna ideologiczna i nakręcona przez nią spirala proponowania coraz to nowych, rzekomo coraz bardziej postępowych i demokratycznych praw zaczyna oznaczać wprowadzanie praw, które są zaprzeczeniem rzeczywistych praw i wolności.  Prawa i wolności – jak to dowodzi Gregor Puppinck –  obracają się tym samym przeciwko człowiekowi i jego wolności, stajać się opresyjnym narzędziem przymusu w coraz bardziej zideologizowanym świecie.

 

Facebook
YouTube