Główne tezy opinii:

1) W chwili obecnej mierzymy się ryzykiem zablokowania bądź ograniczenia dopływu funduszy spójności UE dla Polski, które stanowią jeden z kluczowych czynników rozwoju gospodarczego UE. Przyczyny, jakie o tym decydują, mają w swej istocie polityczny charakter i wiążą się w perspektywie długoterminowej – z osłabianiem Polski na scenie międzynarodowej, zaś w perspektywie krótkoterminowej – z „usunięciem” w przyszłych wyborach niewygodnego dla Brukseli rządu Zjednoczonej Prawicy. Wiele wskazuje na to, że Polska zostanie pozbawiona, przynajmniej częściowo, tych środków, stąd potrzeba poszukiwania nowych mechanizmów zapewniających jej dalszy gospodarczy rozwój.

2) Do myślenia o zmianie paradygmatu rozwoju gospodarczego, opartego na finansowaniu UE, skłania nie tylko fakt, że wcześniej czy później Polska przestanie być płatnikiem netto do budżetu UE, ale również – może nawet przede wszystkim – obecna sytuacja polityczna Europy i związane z nią przeobrażenia porządku politycznego na Starym Kontynencie. Niewątpliwie rosnąca pozycja Polski, uwarunkowana zaangażowaniem w pomoc Ukrainie oraz nawiązaniem ściślejszej współpracy ze Stanami Zjednoczonymi, staje naprzeciw planom federalizacji UE i rozszerzania tym samym zakresu politycznych wpływów w rejonie Europy Środkowo-Wschodniej przez Brukselę. Unijne instytucje, działające za namową stolic takich jak Berlin czy Paryż, ale też kierujące się obroną własnego imperium, mają polityczny interes w tym, aby RP zawczasu osłabić, w tym zwłaszcza podmyć jej ekonomiczne fundamenty. Najprostszym sposobem jest oczywiście zablokowanie środków z funduszy spójności, które uderza bezpośrednio w polską gospodarkę, a przez to zachęca władze RP do uległości w stosunku do urzędników unijnych. Dzięki temu UE, w porozumieniu z Berlinem i Paryżem, zyskują większą swobodę w realizowaniu swojej pro federalistycznej agendy, rząd w Warszawie zaś traci pełne możliwości sprzeciwiania się tej polityce. Więcej – jest on również ograniczony we wspieraniu amerykańskich działań obliczonych na podsycanie niemiecko-rosyjskiego antagonizmu, jaki stanowi następstwo wojny zapoczątkowanej w 2022 r. na Ukrainie. W ten sposób słabnie szansa wyzyskania dobrej dla Polski międzynarodowej koniunktury, która pojawiła się ostatnio i będzie trwać przez jakiś czas w naszej części świata.  

3) Alternatywą dla unijnych funduszy może stać się amerykańsko-polska współpraca gospodarcza, bazująca głównie na inwestycjach w nowoczesne technologie oraz dostępności rynków świtowych dla produktów pochodzących z Polski. Współpraca ta, realizowana w odpowiedniej skali, może zapoczątkować nowy rozdział w dziejach RP i przekształcić ją w dalszej perspektywie w europejskiego „tygrysa”. Na chwilę obecną wydaje się to być jedyna droga, pozwalająca na uwolnienie się od tzw. „pułapki średniego rozwoju” (czyli w istocie statusu państwa peryferyjnego) i odrzucenie gospodarczo-politycznego dyktatu państw Europy zachodniej, zwłaszcza RFN.

 

Słowa klucze: gospodarczy model rozwojowy Polski, Stany Zjednoczone, inwestycje amerykańskie, sytuacja polityczna Europy i Polski po 2022 r.

 

Treść opinii

Od momentu akcesji Polski w 2004 r. do UE ważnym czynnikiem stymulującym wzrost jej gospodarki stały się wspólnotowe fundusze. Jako państwo członkowskie, już w trzech etapach korzystała ona z budżetów UE na lata: 2000-2006, 2007-2013, 2014-2021. Udało się dzięki temu osiągnąć efekt modernizacyjny, który jest widoczny niemal w każdej dziedzinie życia indywidualnego oraz zbiorowego kraju. Niewątpliwie bez tego wsparcia dynamika rozwoju gospodarczego byłaby słabsza a Polska i Polacy mniej zamożni. Niemożliwe byłoby też urzeczywistnianie traktatowych celów polityki spójności prowadzonej przez UE, polegających – jak wiadomo  –  na zmniejszaniu dysproporcji między regionami i przeciwdziałaniu zacofaniu regionów znajdujących się w niekorzystnej sytuacji (według Jednolitego Aktu Europejskiego z 1986 r., a także na zapewnianiu „spójności gospodarczej, społecznej i terytorialnej UE” (według Traktatu Lizbońskiego). Nic dziwnego, że rodzimy establishment traktuje fundusze UE jako polityczny i ekonomiczny priorytet, i dostrzega w nich główny mechanizm rozwojowy Rzeczypospolitej. Na chwilę obecną nic nie wskazuje na to, aby politycy uwolnili się od pokusy myślenia tymi kategoriami, zwłaszcza że właśnie dziś stajemy wobec kolejnej, czwartej już perspektywy uruchomienia funduszy unijnych na lata 2021-2027. W nowym rozdaniu funduszy 72,2 miliarda euro zostanie przeznaczone na politykę spójności, zaś 3,8 mld euro środków będzie pochodzić z Funduszu na rzecz Sprawiedliwej Transformacji. Łącznie daje to kwotę około 76 miliardów euro, które stwarzają podstawy dalszego pobudzania i wzmacniania polskiej gospodarki we wskazanym okresie.

Funduszy spójności i ich znaczenia nie można jednak – o czym wspomnijmy na marginesie – nadmiernie apologizować. Jest faktem, że obok uzyskania efektów ekonomicznych, od samego początku miały one służyć jako instrument przekształcania UE w federalne państwo. Utworzenie tych funduszy było obliczone de facto na to, że państwa najbogatsze, wspierając finansowo państwa biedniejsze, zdobędą jednocześnie możliwość kontrolowania, łącznie z ograniczaniem czy wręcz całkowitą eliminacją, przynajmniej części ich strategicznych branż gospodarczych. W założeniu więc chodziło o osłabianie suwerenności gospodarczej mniej rozwiniętych członków UE, mające prowadzić do wykształcenia się silnego centrum i słabych peryferii przyszłej federacji. Realizacja tego projektu, który znajduje się wciąż in statu nascendi, daje coraz bardziej wyraźne efekty. Widać to na przykładzie Europy Środkowo-Wschodnie, w tym również Polski.

Kurczowe trzymanie się koncepcji rozwoju krajowej gospodarki w oparciu o fundusze UE, tak bardzo widoczne w postępowaniu polskiej klasy politycznej, już wkrótce może okazać się poważnym problemem. Istnieją bowiem powody, by sądzić, że RP w nieodległej przyszłości będzie musiała zmierzyć się z całkowitym lub częściowym zablokowaniem tych środków przez instytucje unijne. Wysoce prawdopodobna w tym względzie jest powtórka schematu działania, jaki Bruksela stosuje w przypadku Krajowego Planu Odbudowy. Jak wiadomo, mimo ratyfikowania przez władze RP decyzji określającej zasady wypłaty środków z tego funduszu (decyzja 2014/335/UE, Euratom – Dz. Urz. UE L 424, s. 1 z dnia 15 grudnia 2020 r.) dysponująca nim Komisja Europejska wstrzymuje ich przekazanie Polsce. Jako oficjalną przyczynę urzędnicy unijni podają nieprzestrzeganie przez władze państwowe zasady praworządności, ale też niewypełnienie innych warunków określonych w postaci osławionych kamieni milowych.

Dla zorientowanego obserwatora jest rzeczą najzupełniej oczywistą, że ewentualna decyzja o zawieszeniu płatności na rzecz Polski z tytułu polityki spójności miałaby charakter poza prawny, a jej główną motywację stanowiłaby chęć osiągnięcia z góry założonych efektów politycznych. Byłaby to nowa odsłona presji stosowanej od lat przez Komisję Europejską, zmierzającej do wywarcia wpływu na dalsze funkcjonowanie RP. Można by tu mówić o eskalacji dotychczasowych działań podejmowanych na tym polu.

Licząc się z prawdopodobieństwem wystąpienia podobnego scenariusza, którego zaistnienie – moim zdaniem – jest bardzo wysokie, należy wskazać co najmniej cztery podstawowe przyczyny tak bardzo nieżyczliwego Polsce kursu politycznego obranego przez Komisję Europejską. Wszystkie one tworzą pewną całość, choć – jak się wydaje – każda z nich z osobna daje wystarczający pretekst do zablokowania finansowania RP w ramach funduszy spójności. Otóż po pierwsze, spodziewane działania Komisji trzeba tłumaczyć jej przekonaniem o potrzebie zmiany istniejącego układu politycznego w kraju. Decydenci w Brukseli jako priorytet stawiają sobie zdyskredytowanie istniejącego dziś rządu i przekonanie opinii publicznej, że jego polityka prowadzi do pogłębiania trudności w pozyskiwaniu unijnych pieniędzy, a przez to szkodzi państwu i jego gospodarce. Celem jest tutaj umożliwienie objęcia władzy przez preferowane ugrupowania politycznej opozycji, głównie z uwagi na polityczną agendę w dziedzinie polityki zagranicznej tych ostatnich (większość tych ugrupowań opowiada się za konsolidacją kontynentalną, oznaczającą pogłębienie procesu integracji i federalizacji UE). Po drugie, działania te należy również wiązać z naciskami idącymi w kierunku budowy federacyjnego państwa, w które docelowo ma przekształcić się UE w przyszłości. Stosowanie narzędzi finansowego szantażu tworzy eksperymentalne pole, pozwalające na przeprowadzenie testu, jak daleko może posunąć się Bruksela w relacjach z państwami członkowskimi w tym zakresie, i jakie może to dać polityczno-ustrojowe efekty. Jednocześnie jest to skuteczna metoda służąca wymuszaniu uległości ze strony władz państwa członkowskiego. Polska, podobnie zresztą jak i Węgry, zostały wybrane tutaj jako swego rodzaju doświadczalny „poligon”. Po trzecie wreszcie, groźbę wstrzymania funduszy spójności wzmacnia też rysujące się obecnie sytuacja geopolityczna, spowodowana wojną na Ukrainie i wynikającą stąd – jeszcze nie przesądzoną co do kierunku zmian – rewizją istniejącego ładu politycznego w Europie. Można podejrzewać, że na ten moment jest to najsilniejsza determinanta, która wśród brukselskich decydentów wywołuje przekonanie o potrzebie pozbawienia Polski dotychczasowych źródeł finansowania. Niewątpliwie rosnąca pozycja Polski, uwarunkowana zaangażowaniem w pomoc Ukrainie oraz nawiązaniem ściślejszej współpracy ze Stanami Zjednoczonymi, staje okoniem planom federalizacji UE i rozszerzania tym samym zakresu politycznych wpływów w rejonie Europy Środkowo-Wschodniej przez Brukselę. Unijne instytucje, działające za poduszczeniem ośrodków władzy w Berlinie i Paryżu, ale też kierujące się obroną własnego imperium, mają polityczny interes w tym, aby RP zawczasu osłabić, w tym zwłaszcza podmyć jej ekonomiczne fundamenty. Najprostszym sposobem jest oczywiście zablokowanie środków z funduszy spójności, które – co oczywiste – oznacza ograniczenie impulsów rozwojowych pochodzących z inwestycji środków unijnych i jednocześnie obniżeniem notowań zdolności gospodarczych w przeprowadzanych ratingach.

Wskazane tu przewidywania co do polityki prowadzonej w stosunku do RP przez władze UE powinny stać się asumptem do refleksji nad dalszym modelem rozwojowym naszego kraju. Moim zdaniem polska klasa polityczna z większą intensywnością powinna szukać dróg i rozwiązań służących temu, aby rodzima gospodarka zyskała nową siłę nośną i została uniezależniona od konieczności jej finansowego stymulowania w ramach polityki spójności. Jest to zresztą zasadne także z dwóch innych powodów. Po pierwsze, do takiego myślenia skłania coraz bliższa perspektywa końca korzystnego dla Polski bilansu płatniczego i związanej z tym utraty pozycji beneficjenta środków UE. Według ostrożnych prognoz już w następnej formule budżetowej, a więc końcem bieżącej dekady, Polska może być płatnikiem netto do budżetu UE, tj. wpłacić więcej pieniędzy niż otrzyma (na razie jednak jest to zdarzenie przyszłe i niepewne; pamiętajmy jednak, że Fundusz Spójności przeznaczony jest dla państw członkowskich, których dochód narodowy brutto (DNB) na mieszkańca jest niższy niż 90% średniej unijnej). W takiej sytuacji racją stanu jest rozważenie nowych pomysłów przygotowujących gospodarkę na nadciągającą zmianę. Ta nastąpi przecież tak czy owak, bez względu na to, czy dojdzie do blokady środków z funduszy spójności w okresie budżetowania 2021-2027, czy ostatecznie nie będzie to miało miejsca. Po drugie, refleksję nad nowym paradygmatem rozwoju gospodarczego wymusza również sytuacja geopolityczna, w jakiej znalazła się Polska. Niewątpliwie wojna na Ukrainie i wynikające z niej przeobrażenia porządku politycznego w Europie stawiają wobec władz RP nowe wyzwania. Warszawa, chcąc wyzyskać na swoją korzyść obserwowane dziś dziejowe turbulencje, musi zachować pozycje zdecydowanie rewizjonistyczne, tj. takie, które dają szansę na trwałe odsunięcie możliwości powrotu do projektu współpracy rosyjsko – niemieckiej i jednocześnie wzmacniają angażowanie w regionie Europy Środkowo-Wschodniej USA. W tym celu rządzący nią politycy pozostają zobligowani dążyć z determinacją do tego, by z jednej strony wspierać Ukrainę, z drugiej zaś rozluźniać więzi zależności względem RFN. Tylko taka polityka stwarza możliwość manewrowania obliczonego na antagonizowanie stosunków rosyjsko-niemieckich i tym samym zmniejszanie ryzyka restytuowania, choćby częściowo, przedwojennego status quo (co zdaje się notabene rozumieć urzędujący obecnie rząd, raz po raz próbujący nasilić napięcia między Berlinem i Moskwą, domagając się od Niemiec coraz głębszego zaangażowania w pomoc militarna Ukrainie, tak jak np. miało to miejsce w sprawie migów czy patriotów). Działania w obszarze gospodarczym mają tutaj szczególnie istotne znaczenie, nie ulega bowiem wątpliwości, że polska gospodarka, odporna w możliwie największym stopniu na manipulowanie dopływaniu środków unijnych, pozwoli władzom RP na komfort i swobodę, gdy idzie o kształtowanie w najbliższych latach naszej polityki zagranicznej na wskazanym odcinku. W szczególności ważne jest tutaj, by uwarunkowania gospodarcze i finansowe nie wymuszały uległości polskich rządów wobec nasilających się dążeń federalizacyjnych UE. Wiadomo, że dążenia te inspirowane są zwłaszcza przez Berlin i mają na celu polityczne podporządkowanie RFN państw Europy Środkowo-Wschodniej, w tym zwłaszcza Polski.

            O jakich zatem mechanizmach rozwojowych, innych niż unijne fundusze, można myśleć, mając na względzie wskazane wyżej konieczności? W poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie należy zacząć od zgoła oczywistej dla ekonomistów uwagi, że zasadniczo „Nie ma recepty na rozwój gospodarczy – przekształcanie krajów biednych w kraje średnio zamożne, a tych w kraje wysoko rozwinięte o trwałym, wysokim poziomie dochodu na jednego mieszkańca. Ale jest kilka cech rozwoju, co do których panuje mniejsza lub większa zgodność w literaturze przedmiotu. Jest nią zwłaszcza rosnąca wydajność pracy i zespół czynników, które wydajność stymulują na krótką i długą metę: zmiany struktury gospodarki, tworzenie nowych technologii poprzez innowacje (w krajach zaawansowanych) i/lub ich wykorzystywanie przez imitację (w krajach mniej zaawansowanych), rozwój instytucji i podnoszenie na wyższy poziom zasobów kraju, a zwłaszcza zasobów ludzkich i infrastruktury” (Z. Zimny, Bezpośrednie inwestycje zagraniczne w rozwoju gospodarczym polski:dokonania i wyzwania, NUV 2018, nr 2(56), s. 137 wraz z przywołaną tam literaturą). Bazując na tym twierdzeniu, trudno nie zauważyć, że we współczesnej Polsce elementem najbardziej deficytowym są inwestycje w nowoczesne technologie i wynikająca stąd niska innowacyjność Polski na tle krajów rozwiniętych, m. in. UE. Gospodarkę RP cechuje w tym zakresie niski poziom   nowoczesności i cywilizacyjne zapóźnienie. Stąd, jeśli Polacy chcą myśleć o ekonomicznym skoku na miarę narodowych aspiracji, konieczne jest rozszerzenie zewnętrznych, ale też wspieranie wewnętrznych inwestycji w mające duży potencjał rozwojowy, w tym pionierskie technologie. Bez tego nie uda się osiągnąć sukcesu.

            Na uwagę w tym względzie zwracają rosnące już w chwili obecnej inwestycje amerykańskie. Obserwowane w ciągu kilku ostatnich lat trendy wyraźnie pokazują, że Polska staje się ważnym miejscem na mapie lokalizacji biznesu amerykańskiego w Europie Środkowej i Wschodniej. Na naszym rynku pojawiają się coraz to nowsze firmy w sektorze m. in. energetycznym, logistycznym oraz IT. W niektórych branżach nasz kraj przejął wszystkie projekty inwestycyjne amerykańskich inwestorów lokalizowane w tej części Europy, np. w zakresie produkcji żywności czy metali. Bezsprzecznie na tym polu staliśmy się liderem, choć nadal pozostaje jeszcze wiele do zrobienia w sferze tworzenia i umacniania wzajemnych więzi ekonomicznych łączących oba kraje. Ameryka jest dzisiaj dla Polski zaledwie nr 10, jeśli chodzi o współpracę gospodarczą. Stawia ją to wprawdzie wysoko w hierarchii poza europejskich partnerów handlowych, ale w żadnym wypadku nie czyni „kołem zamachowym” rozwoju RP. Daleko jeszcze do osiągnięcia w tym zakresie satysfakcjonujących rezultatów.  

Z drugiej strony zauważalny jest także – o czym również warto wspomnieć – wzrost bezpośrednich inwestycji w USA dokonywanych przez polskich przedsiębiorców. Rynek USA coraz bardziej otwiera się na polską inicjatywę a amerykańskie władze stają się jej coraz bardziej przychylne. Widać to w branży produkcyjnej, handlowej, usługowej, ale też w branży zaawansowanych technologii. W przypadku tej ostatniej zaznacza się widoczny wzrost udziału rodzimych firm na rynku amerykańskim, który jest żywym świadectwem istnienia dużego potencjału rozszerzania kooperacji w tym zakresie. Niewątpliwie przed polskimi przedsiębiorcami rysują się tutaj dobre perspektywy, warto więc, aby RP aktywnie wspierała podejmowane przez nich wysiłki.

Należy pamiętać, że rozwój polsko – amerykańskiej współpracy gospodarczej ma swoje źródła nie tylko w uwarunkowaniach ekonomicznych, ale jest on także zdeterminowany czynnikami politycznymi. Wiadomo, że USA, dążąc w ostatnim czasie do osłabienia Rosji i zarazem do podporządkowania sobie państw UE w kontekście konfrontacji z Chinami, czynią wysiłki na rzecz wsparcia regionu Europy Środkowo-Wschodniej. Wyraża się to militarną i finansową pomocą dla walczącej Ukrainy, ale też inwestycyjnym i wojskowym wzmacnianiem m. in. Polski. W takim działaniu manifestuje się bardzo wyraźnie splot gospodarczych i politycznych interesów Waszyngtonu w naszym rejonie. Nie jest to zresztą – zauważmy na marginesie – pierwszy moment dziejowy, kiedy Ameryka staje się pomocna przy realizacji polskiej racji stanu. Warto przypomnieć, że w 1919 r. to właśnie Amerykanie, konkretnie Prezydent Wilson, uznali prawo Polski do niepodległości, a w 1989 r. spowodowali wypchnięcie Rosji sowieckiej z jej powojennej strefy wpływów obejmującej nasz kraj. Łączące oba kraje obupólne więzi mają więc długą historię, a ich charakter od samego początku sprowadza się do ograniczania możliwości „rozlewania się” w Europie Środkowo – Wschodniej wpływów rosyjskich i niemieckich.

Właśnie amerykańskie interesy, w szerokim zakresie zbieżne z interesami polskimi, tworzą przed RP olbrzymią szansę, która – skutecznie wykorzystana – może zaprocentować wzrostem znaczenia naszego państwa w kształtującym się na nowo europejskim porządku politycznym. Ameryka jest dziś jedynym państwem zainteresowanym anihilacją groźnej dla perspektyw rozwojowych naszego kraju rosyjsko – niemieckiej współpracy i jednocześnie zdolnym do podejmowania w tej sferze skutecznych działań. Współpraca z nią na tym polu w pełni odpowiada więc polskiej racji stanu. Z tego też powodu budowanie z Waszyngtonem więzi sojuszniczych należy traktować jako jedyną racjonalną drogę kształtowania polityki zagranicznej przez rząd. Taki kierunek musi być kontynuowany, jeśli Polska pragnie wzmocnić swoją pozycję na arenie międzynarodowej. Jest on warty realizacji nawet za cenę utraty lub ograniczenia zakresu pozyskiwania unijnych funduszy (już raz w historii płaciliśmy „sumy bajońskie” za w pełni zasadny z politycznego punktu widzenia sojusz z napoleońską Francją). Te, stanowiąc instrument unijnej, a w istocie rzeczy niemieckiej, polityki podporządkowywania sobie innych państw europejskich, w wymiarze politycznym krępują RP. Gospodarczo jednak tworzą wartość dodaną, stąd idea ich zrekompensowania poprzez sukcesywne zwiększanie zakresu polsko-amerykańskiej współpracy gospodarczej, zwłaszcza w obszarze nowoczesnych technologii.

Oczywiście realizacja wskazanej strategii rozwoju uzależniona pozostaje od stanowiska prezentowanego przez administrację amerykańską. Bezsprzecznie to nasz największy sojusznik zadecyduje, jaka będzie skala jego zaangażowania inwestycyjnego w Polsce jest możliwa i potrzebna, i jakie możliwości inwestycyjne otworzą się przed polskimi formami w USA oraz na rynkach podlegających ich strefie wpływów. Na chwilę obecną wiele wskazuje na to, że Amerykanie będą wykazywać zainteresowanie wzrostem znaczenia Polski w regionie. To zaś z pewnością powinno być wykorzystane przez czynniki rządowe w Warszawie, tak by koniunktura międzynarodowa, którą właśnie obserwujemy, stała się początkiem nowego trendu rozwojowego w dziejach RP.

Inwestycje amerykańskie w Polsce, jak i inwestycje polskie w Ameryce mogą obejmować, co zresztą widzimy już dzisiaj, różne dziedziny życia gospodarczego. Kluczowe jednak znaczenie mają działania inwestycyjne związane z produkcją i wykorzystaniem wysokich technologii (obiecujące są zwłaszcza inwestycje w zieloną energię, jak też inwestycje w technologie kosmiczne; te pierwsze zyskały ostatnio w USA, na mocy Inflation Reduction Act z 2022 r., silne wsparcie w postaci państwowych subsydiów, tak więc w najbliższym czasie można się spodziewać ich wyraźnego wzrostu; te drugie natomiast są oceniane jako mocno perspektywiczne, realizowane w momencie przełomowym dla sektora kosmicznego, który w 2040 r. ma zwiększyć swoją wartość do ok. 1 bln dolarów, przy 370 mld dolarów w 2020 r.). W tym obszarze tkwi największy potencjał rozwojowy i to właśnie z nim należy wiązać najdalej idące nadzieje na skok cywilizacyjny Polski. Wynika to z faktu, że USA wciąż pozostają krajem o najwyższym poziomie innowacyjności i zaawansowania technologicznego, i jednocześnie dysponują największymi w świecie rynkami zbytu. Kooperacja gospodarcza z takim państwem, prowadzona na zasadach partnerstwa, rysuje realne perspektywy sukcesu. Gwarantuje ona dostęp do kapitału zagranicznego, dzięki któremu powstają miejsca pracy w przemyśle lub usługach, oraz szybki wzrost eksportu, dzięki czemu z kolei możliwa jest produkcja w wielkiej skali.

Facebook
YouTube