Merriam Webster Dictionary traktuje tolerancję jako „zdolność znoszenia cierpienia lub trudów”. W Cambridge Dictionary z kolei tolerancja to „gotowość do zaakceptowania zachowania i przekonań, które różne są od naszych własnych, choć nie trzeba się z nimi zgadzać ani ich pochwalać”. W tym tradycyjnym znaczeniu zakłada się, że prawda może faktycznie zostać poznana, najlepszym jednak sposobem jej odnalezienia jest przyjęcie postawy racjonalnego dialogu, otwartości umysłu i intelektualnej skromności. A jako że znaczenie to sugeruje istnienie rzeczywistości obiektywnej, wolność słowa tradycyjnie zwykło się w zachodnich społeczeństwach uważać za mechanizm usuwania fałszów. Na Zachodzie, co jasne, koncepcja prawdy związana jest z korelacją pomiędzy światem rzeczywistym a odnoszącymi się do niego sądami.

Postmoderniści twierdzą natomiast, że wszystko, co osoba wie, jest po prostu wynikiem jej społecznego środowiska. Skutkiem tego, jak się wydaje jest to, że relatywizm naszych czasów uczynił klasyczny pogląd na tolerancję całkowicie przestarzałym. W jego miejsce pojawiła się „nowa tolerancja”, która odrzuca istnienie prawd obiektywnych. Umysł współczesny przywykł więc do działania z założeniem, że „prawda” jest subiektywna i relatywna w stosunku do środowiska społecznego. Przeszliśmy więc od swobodnej wymiany myśli, mającej ambicję ustalenia prawdy, do uznania, że wszystkie idee są równie zasadne. Dawne powiązanie między tolerancją a osądem zostało w rezultacie utracone wobec dzisiejszej obsesji całkowitego nieoceniania, a osoby ubiegające się o emocjonalny status „nietolerowanych” nie muszą już znajdować się w krytycznym położeniu. Jak zaobserwował D.A. Carson, emerytowany profesor teologii, „Nietolerancja przestała być odmową dopuszczenia, by przeciwstawne opinie zostały wyrażone publicznie, musi miast tego być rozumiana jako podważanie lub odrzucanie poglądu, że wszystkie opinie mają równą wartość, że wszystkie światopoglądy są równoważne, że wszystkie postawy są równie zasadne. Kwestionowanie postmodernistycznych aksjomatów tego rodzaju stanowi z definicji nietolerancję. Takie kwestionowanie nie może być żadną miarą tolerowane, ponieważ zaklasyfikowane jest jako nietolerancja, musi więc zostać potępione. Stało się ono najgorszym występkiem”.

Kiedy znaczenie tolerancji” można tak dalece zniekształcić, przekształca się ona w „oznaczenie (signifier) akceptacji in blanco twierdzeń wszystkich i każdego z osobna, a ludzie chronieni są przed koniecznością zaprzątania sobie głowy rozwiązywaniem dylematów moralnych”. Skutek jest taki, że przesuwamy znaczenie tego pojęcia z akceptowania potężnej debaty i zdrowej krytyki na coś w rodzaju konstatacji, że wszystkie idee są równie zasadne. Jak wspomniano powyżej, „ojcowie założyciele” Stanów Zjednoczonych byli pod wpływem filozofii Locke’a, a ich Deklaracja niepodległości utrzymuje, że jest oczywiste (self-evident), iż wszyscy obdarzeni jesteśmy pewnymi niezbywalnymi prawami. Postmoderniści odrzucają jednak ontologiczny charakter tego twierdzenia, ponieważ z samej swojej natury postmodernizm subiektywizuje wszelkie roszczenia do prawdy. Skoro zatem nie ma prawdy, nie ma też niezbywalnych praw, które mogłyby być oczywiste, a oparcie amerykańskiego doświadczenia w wolności po prostu znika. Postmodernizm sprzeciwia się zresztą wszelkim roszczeniom do oczywistych prawd, w tym także tych, które prowadzą do uznania jakichkolwiek niezbywalnych praw jednostki.

Podczas gdy w przeszłości prawa promowały wolność słowa jako środek do uzyskania większej tolerancji, dziś prawa te mogą kłaść nacisk na ograniczanie owej wolności jako środek do zaprowadzenia „różnorodności społecznej” i „wielokulturowości”. Rozważmy, na przykład, Ustawę o tolerancji rasowej i religijnej stanu Wiktoria w Australii. Mając na celu uzyskanie „wielokulturowej demokracji”, ustawa ta wprost stwierdza, że przy określaniu, kto zachował się „nietolerancyjnie”, „nieistotne jest, czy osoba, która poczyniła założenie na temat rasy lub religijnych przekonań czy też działań innej osoby lub klasy osób, miała rację lub jej nie miała w chwili, kiedy wykroczenie miało mieć miejsce”. Innymi słowy, na mocy tej ustawy osoba może popełnić akt „nietolerancji”, nawet nie mając takiej intencji! Dlaczego jakiekolwiek prawo miałoby zakładać, że prawdziwość danego twierdzenia jest nieistotna? Ostatecznie prawdziwość twierdzenia zawsze uznawano za istotny element obrony w sprawach o zniesławienie. Odpowiedź jest, jak się wydaje, dość prosta: prawa takie opierają się na postmodernistycznym poglądzie, który ujmuje roszczenie do prawdy z całkowicie subiektywnego punktu widzenia. Nie uznaje się żadnych prawd ostatecznych. Istnieją wyłącznie „prawdy” chrześcijańskie, „prawdy” żydowskie, „prawdy” hinduskie, „prawdy” islamskie, a każde z tych roszczeń jest „prawdą”, o ile postrzegane jest w zgodzie z jego kontekstem społecznym. Można jednak powiedzieć, że kiedy współczesną kulturę liberalną uznaje się za równie wartościową, co kultura, w której wolność kobiet może zostać radykalnie ograniczona, umniejsza to definiującą cechę owej kultury liberalnej jako broniącej wolności osobistej.

Postmodernistyczni uczeni skłonni są zgodzić się z twierdzeniem Nietzschego, że „Bóg stał się niewiarygodny, podobnie jak autonomiczna jaźń oraz sens historii”. Jako że typowy postmodernista z natury dryfuje w kierunku niewiary religijnej, „sama koncepcja dekonstrukcji sugeruje, jak się wydaje, że idea Boga powinna zostać wyeliminowana z kultury Zachodu jako siłowa zagrywka kościołów i innych czynników mających interes w jej przetrwaniu”. W konsekwencji, zamiast promować wolność wypowiedzi religijnej, prawa religijne oparte na postmodernistycznych podstawach propagować będą miękką antyreligijną bigoterię, uniemożliwiającą wszelkie formy silnego sporu. Rzecz jasna, „ktoś, kto nigdy nie spierał się z innymi w kwestiach religijnych, nie jest chwalebnie tolerancyjny, a tylko traktuje różnice religijne jak drobiazgi, jakby przekonania religijne były nieistotne”.

Może okazać się tu cenne przypomnienie czytelnikowi, że postmodernizm wywodzi się z marksistowskiej tradycji filozofii antyzachodniej. Co jasne, marksizm stanowi rodzaj logiki dialektycznej, a postmodernizm funkcjonuje jako reakcja na dialektykę pod wszelkimi jej postaciami. A jednak ważne jest również, by uwzględnić, że Karol Marks był faktycznie przekonany, że podstawowe prawa człowieka są konstruktami społecznymi – że wszelkie prawa jednostki i społeczeństwa są tworzone i określane społecznie. Związek marksizmu z postmodernizmem staje się więc dość ewidentny, gdy uświadomić sobie, że wszyscy najbardziej znani uczeni ubiegłego wieku reprezentujący postmodernizm wywodzą się z marksistowskiej tradycji myśli krytycznej.

Michel Foucault (1926–1984), na przykład, był członkiem maoistycznego ugrupowania Gauche Proletarienne, a także członkiem Komunistycznej Partii Francji (PCF). Chociaż na późniejszym etapie życia wystąpił z tych komunistycznych organizacji, nigdy całkowicie nie porzucił filozofii marksistowskiej. Wręcz przeciwnie, pozostał w pełni zaangażowany w krytyczną analizę stosunków władzy i rolę nierówności w określaniu struktur społecznych. Foucault odczuwał jednak również silne pragnienie stworzenia czegoś „radykalniejszego” niż „zwykły” marksizm. Dlatego zwrócił się ku Nietzschemu, Heideggerowi, a także pisarzom awangardowym i surrealistom, których wrogość wobec „burżuazyjnego stylu życia” przyjmowała formy bardziej estetyczne i psychologiczne. W tym sensie Foucault argumentował, że dążenie do prawdy nigdy nie jest bezinteresowne ani neutralne, ale zawsze stanowi instrument zdobywania władzy i kontroli – próbę ukrycia uprzedzeń pod maską pozorów obiektywizmu. Ponieważ uważał, że nic nie może być całkowicie słuszne lub błędne, nawet w samym akcie poznawczym, wnioskował stąd, że nie może istnieć coś takiego jak obiektywna prawda, samo zaś pragnienie poznania należy uznać za coś złowrogiego i przeciwnego szczęściu człowieka. Oskarżając zachodnią (chrześcijańską) tradycję scjentyzmu i obiektywizmu o uciskanie innych cywilizacji, Foucault twierdził, że Zachód jest historycznym wytworem systemu kapitalistycznego, którego natura jest nieusuwalnie diaboliczna i oparta na wyzysku.

Przemożna nienawiść, jaką Foucault żywił do Zachodu, ostatecznie doprowadziła go do poparcia jednego z najbardziej fanatycznych i prymitywnych przejawów religijnej bigoterii, jakie świat widział. Kiedy protesty przeciwko szachowi sięgały zenitu, Foucault odwiedził Iran w 1979 roku jako zagraniczny korespondent „Corrierre della Serra” i „Le Nouvel Observateur”. Będąc tam, odbył przyjazną pogawędkę z fanatycznym liderem represyjnej rewolucji islamskiej, ajatollahem Chomeinim. Foucault pisał felietony pochwalne na cześć islamistycznego ucisku, interpretując owe akty przemocy religijnej jako punkt zwrotny, mogący „stać się zarzewiem pożogi w całym regionie”, sygnalizując w ten sposób kres „hegemonii Zachodu”. Możliwe, że Foucault sympatyzował z radykalnym islamem, bo dostrzegał w tym religijnym światopoglądzie innego wroga Zachodu, „siłę antykolonialną”, a zatem „postępową”. Wspierał tę rewolucję islamską, ponieważ tego rodzaju przejęcie władzy w państwie było antynowoczesne, antyliberalne, nade wszystko zaś – antyzachodnie. Liczył, że polityczny islam stanie na szpicy globalnego powstania w imię „uciśnionych”. W postmodernistycznym umyśle lewicowych filozofów tego rodzaju nienawiść Zachodu warta jest pewnych poświęceń, w tym poświęcenia choćby równości płci.

 

Facebook
YouTube