Rządzący od zawsze posługują się większą lub  mniejszą manipulacją historyczną, w celu osiągnięcia konkretnych, politycznych celów. Przykład pierwszy z brzegu to najnowsza historia III RP i powtarzana jak mantra narracja, zgodnie z którą kompromis przy Okrągłym Stole z 1989 r. otworzył proces demokratycznej transformacji, pozwalając w sposób łagodny przeprowadzić Polską od autokracji komunistycznej do demokracji. Tymczasem, wskazywany przez historyków i niektórych odważniejszych politologów, prawdziwy sens porozumień jest skrzętnie zakrywany, a była nim przecież petryfikacja status quo, oznaczająca kontynuację rządów obozu komunistycznego i ograniczony udział we władzy, na prawach prawie opozycji, ruchu Solidarność. W istocie bowiem zmiany konstytucji PRL z kwietnia 1989 r.  miały zabetonować system władzy (większość mandatów w Sejmie dla komunistów i prezydent zarezerwowany dla nich), a późniejsza transformacja była wygenerowana rozsypaniem bloku komunistycznego w następstwie wyborów z czerwca ’89 r., który tym samym zdezaktualizował sens Okrągłego Stołu (to wtedy właśnie pojawiło się słynne hasło „wasz prezydent nasz premier”).  Innym przykładem, jeszcze bardziej wymownym, to współczesna historiografa francuska, która jak diabeł święconej wody, unika tematu państwa Vichy, czyli kadłubowego państewka, powstałego pod protektoratem Hitlera, które równie co Niemcy gorliwie tępiło np. ludność pochodzenia żydowskiego, nie mając większych oporów przed ich wysyłaniem do obozów koncentracyjnych. Jednak we współczesnej narracji francuskiej to słynny Résistance i generał de Gaulle ilustrują losy Francji w czasie II wojny światowej.

Jednak prawdziwy przemysł już nie manipulowania, a bezczelnego fałszowania historii stworzyli Niemcy po II wonie światowej. Z jednej strony umiejętnie, przez lata powtarzali hasło, że okropieństwa wojny nie są udziałem Niemców tylko nazistów, którzy nie mają rasy ani pochodzenia, i są najczystszym wcieleniem zła. Co więcej, to Niemcy jako państwo i naród padli, na analogicznych zasadach jak inne narody ówczesnej Europy, ofiarą rzekomych nazistów, którzy po zdobyciu władzy  przejęli stery Niemice, tworząc w konsekwencji III Rzeszę.  W efekcie, to rzekomo naziści ruszyli na Polskę we wrześniu 1939 r. wszczynając największy w dotychczasowych dziejach świata konflikt, z największą liczbą ofiar cywilnych i wojskowych. Jednak wystarczy przeczytać książki takich historyków jak chociażby Marek Jan Chodakiewicz,  aby przekonać się, że dla ofiar oprawcami nie byli wcale naziści (wówczas mało kto słyszał to określenie), ale Niemcy albo – mówiąc inaczej – Szkopy albo Szwaby. Do polskich wsi i miasteczek wchodzili więc Niemcy (Szwaby) i bezceremonialnie mordowali ludność cywilną. Na ulicach Warszawy w tzw. ulicznych łapankach, albo od razu mordowali, albo wywozili do obozów koncentracyjnych, Niemcy a nie mistyczni naziści, którzy pojawili się nie wiadomo skąd (por. Marek Jan Chodakiewicz, Sprawcy, uczestnicy, ofiary. Mikrostudium niemieckiego aparatu terroru podczas okupacji 1939-1944, Wydawnictwo IWS, 2022).

Oprawcy, mówili niemieckim językiem i mieli niemieckie mundury! W szeregach SS i Wermachtu szli Niemcy a nie liczne narodowości zjednoczone pod nazistowskimi hasłami. Owszem, w państwach Europy Zachodniej, a później także Wschodniej oddziały SS z czasem powiększały się o inne narodowości (Łotyszy, Duńczyków, Walonów, Norwegów, Słowaków czy Ukraińców), ale w pierwszej kolejności i w największej liczbie szli zawsze Niemcy. Co więcej, nie wszyscy przecież noszący mundury niemieckie byli chłonkami NSDAP (czyli nazistami), ale wszyscy – przynajmniej na początku –  byli Niemcami, albo takimi, którzy do niemieckiego pochodzenia się przyznawali, albo chcieli się przyznać (casus dziadka w Wermachcie). To Niemcy zorganizowali przemysł śmierci budując obozy koncentracyjne i kominy krematoriów, na zajmowanych terenach Polski, ale też Czechosłowacji (Terezin)  czy samych Niemiec (Dachau). Dziś jednak, w narracji niemieckiej, są to polskie obozy zagłady, a nie niemieckie, mimo że największy z nich powstał w Auschwitz, które po wojnie miało być wzorcowym miastem niemieckim właśnie! Zgodnie z planami w mieście tym mogli mieszać wyłącznie Niemcy i volksdeutsche a nie naziści. Według planów  twórcy miasta, wrocławskiego architekta Hansa Stosberga, Auschwitz miało być idealnym miastem przyszłości, idealnie, niemalże pod linijkę zaprojektowanym i wybudowanym. Warto wskazać, że ludności niemieckiej w Auschwitz  w roku 1940 było tylko 820 osób, ale w planach to właśnie to miasto miało być „idealnym aryjskim miastem na gruzach polskiej miejscowości”, docelowo z ludnością przekraczającą 80 tyś. (por. Sybille Steinbacher, Auschwitz. Obóz i miasto, Wydawnictwo Naukowe PWN, 2012).

Jednak niemiecka  polityka historyczna chcąc zdjąć odium odpowiedzialności za okropieństwa II wojny światowej z Niemiec, zręcznie przeinaczała fakty i nadal to robi! Zresztą przeinaczali je od samego początku byli niemieccy naziści (członkowie NSDAP, Hitlerjugend i SS), którzy bez większych trudności, weszli w maszynę administracji powojennej Republiki Federalnej Niemiec (por. Malte Herwig, Die Flakhelfer, Wydawnictwo Pantheon, 2013). Sami więc byli zainteresowani przeinaczaniem faktów i dopisywaniem fałszywej narracji, ot chociażby po to, by uciec samemu przed odpowiedzialnością (która w RFN wobec Niemców była farsą, schowaną za zasłoną idei państwa prawnego, które nie mogło przecież karać za zbrodnie nieprzewidziane w ówczesnym kodeksie karnym, zgodnie z zasadą, że prawo nie dział wstecz).

W to cyniczne fałszowanie historii w naturalny sposób wszedł ostatnio kanclerz Niemiec Olaf Scholz, który przypominając rocznicę zamachu na Hitlera w Gierłoży, wskazał, że Claus Schenk von Stauffenberg „przeszedł do historii jako bunt sumienia”, gdyż „zamach na Hitlera dokonany przez Stuffengberga i jego zwolenników 20 lipca 1944 r. przypomina nam, że obrona naszej wolności i demokracji jest i pozostanie ważnym zadaniem”. Kanclerzowi Niemiec wypada przypomnieć, choć zapewne wie on o tym doskonale, a tylko cynicznie gra historią, że wykonawca zamachu na Hitlera nie walczył ani o wolność, ani –  tym bardziej – o demokrację. Że zamach w Wilczym Szańcu był walką o władzę i przetrwanie Niemiec w obliczu nadchodzącej klęski i potrzebę dogadania się z mocarstwami zachodnimi aby nie przegrać z kresem. Wypada przypomnieć, że  von Stuffengberg gardził Polakami i Słowianami, traktując ich z pogadą i wyznając niemiecki pogląd o wyższości rasy aryjskiej i dominacji Niemców jako rasy panów. Ani z wolnością, ani z demokracją nie ma to nic wspólnego, podobnie jak dziś dominująca w Niemczech polityka historyczna, która z prawdziwą historią dalece się rozmija.  

Facebook
YouTube