W 1973 r. niemiecki komik Jonny Buchardt występując w Koloniil, poprowadził skecz w taki sposób, że na jego “Sieg” i celowe delikatne ruszenie prawą ręką cała publiczność odruchowo odpowiedziała “Heil”. Zebrany na widowni tłum robił dobrą minę do złej gry, a sam Buchard nie krył zaskoczenia. Wypowiedział wtedy zdanie „Das darf doch nicht wahr sein, Mensch! Was? So viele alte Kameraden heute Abend hier?Mensch!” (tłum. To nie może być prawda, stary! Co? Tak wielu starych towarzyszy jest tu dziś wieczorem? Człowieku!”. 28 lat po zakończeniu II wojny światowej duch narodowego socjalizmu ciągle był obecny…
8 maja 1945 r. Niemcy podpisały akt bezwarunkowej kapitulacji. Nad Berlinem zawisły czerwone flagi z sierpem i młotem. Zwycięzcy podzielili Niemcy na cztery strefy okupacyjne i wprowadzili w życie zasadę “4 D”: demilitaryzację, demokratyzację, dekartelizację i denazyfikację. Horror czasu wojny dobiegł końca, a Europa uczyła się żyć na nowo.
W 1945 r. z inicjatywy Francji, Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Związku Radzieckiego do życia powołano Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze, którego celem było ukaranie zbrodniarzy. Zaczęto od procesu 29 głównych winowajców. Do roku 1949 przeprowadzono 12 procesów norymberskich. Łącznie oskarżono 185 osób, ale na ławach oskarżonych zasiadło 177 (4 oskarżonych popełniło samobójstwo, a 4 uznano za niezdolnych do procesów). 25 skazano na karę śmierci, ale wyrok wykonano na 12. 19 oskarżonych ukarano dożywotnim więzieniem, a 98 skazano na terminowe kary więzienia. 35 osób uniewinniono od zarzucanych czynów. Do osądzenia i ukarania została jednak cała rzesza urzędników, żołnierzy, szpicli, partyjniaków i obywateli, którzy w mniejszym lub większym stopniu współpracowali z narodowymi socjalistami.
Proces denazyfikacji.
Wielu Niemców zdawało sobie sprawę z tego, że ich winy z czasów wojny nie będą wybaczone. Gdy jedni tworzą prawo, inni robią wszystko, aby je obejść. Wielu działaczy NSDAP posługując się fałszywymi dokumentami uciekało do Ameryki Południowej lub amerykańskiej, brytyjskiej lub francuskiej strefy okupacyjnej, byle jak dalej od wojsk sowieckich. Niektórzy żyli w przekonaniu, że będą potrzebni nowej władzy i oferowali swoje doświadczenie. Wielu zostało, nie mieli przecież krwi na rękach. Tłumaczyli sobie i innym, że pracowali w administracji lub wykonywali polecenia i są ofiarami szaleńców, którzy za swoje czyny odpowiedzieli w Norymberdze.
W teorii denazyfikacja Niemiec miała być jednakowa we wszystkich strefach okupacyjnych, praktyka pokazała jednak, że jest to jedno wielkie kłamstwo.
Do rozliczenia winnych najostrzej podeszli sowieci, którzy proces denazyfikacji oddali w ręce NKWD. Dawne niemieckie obozy przeszły pod zarząd nowej administracji, która osadziła w nich wysokich urzędników z rodzinami, ale również szeregowych członków NSDAP czy przypadkowych „przechodniów’, którzy zostali aresztowani pod byle pretekstem. Denazyfikacja w sowieckim wykonaniu była również wymierzona w bogatszych przedstawicieli niemieckiego społeczeństwa, którzy często nie mieli nic wspólnego z nazizmem, a ich jedyną winą było burżujstwo.
Amerykanie podeszli do denazyfikacji w sposób merytoryczny i ustawowo zobowiązano każdego Niemca powyżej 18 roku życia do wypełnienia specjalnej ankiety, która zawierała 131 pytań. Następnie izby orzekające kwalifikowały podejrzanego do jednej z pięciu grup. W zależności od ciężaru win decydowano o dalszym losie.
Amerykańska ścieżka denazyfikacji poniosła jednak sromotną klęską. Sprawy umorzono z błahych powodów. Wielu podejrzanych objęła amnestia, nie było świadków ich zbrodniczych czynów, brak było jednoznacznych dowodów winy itd. Amerykanie dość szybko zorientowali się jednak, że całościowe i surowe przeprowadzenie denazyfikacji sparaliżowałoby podległe im tereny. Lokalna administracja nie miałaby ŻADNYCH pracowników. Wielu z podejrzanych podnosiło również argument, że owszem byli w NSDAP, ale nie z przyczyn politycznych. Przynależność do Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Pracy była powszechna. Jak można było być kierownikiem lub robotnikiem w fabryce nie należąc do partii? Często sprawy były przekazywane izbom orzekającym składającym się z samych Niemców. O winie lub niewinności decydowali sąsiedzi, znajomi, dawni koledzy z pracy. Masowo wydawano dokumenty „oczyszczające”.
Brytyjczycy proces denazyfikacji oddali sądom z sędziami i ławnikami, a nie specjalnym izbom. Nie było również obowiązku wypełniania ankiety. Proces „oczyszczania” ograniczał się do niezbitych dowodów. Najbardziej zaangażowanych w sprawne funkcjonowanie III Rzeszy sądzili Brytyjczycy, a pozostałych Niemcy… Podobnie, jak w przypadku amerykańskiej strefy okupacyjnej kary były śmiesznie niskie, a procent winnych niewielki. Brytyjczycy z wrodzonym pragmatyzmem uznali, że lepiej odpuścić i budować nowe Niemcy niż latami „bawić” się w szukanie i skazywanie winnych.
Największy problem z denazyfikacją mieli Francuzi, którzy również nie rozliczyli się z czasem okupacji. Winą za zbrodnie III Rzeszy solidarnie obarczono wszystkich. Proces masowych zwolnień przyniósł jednak odwrotny skutek i dość szybko przywrócono wszystkich do pracy.
Majstersztyk niemieckich prawników.
Bardzo mało osób zdaje sobie sprawę z tego, że za fiasko denazyfikacji Niemiec w dużym stopniu odpowiadają niemieccy prawnicy. Przed wybuchem II wojny światowej znaczna część niemieckich uczonych w prawie należała do NSDAP i w widziała w niej szansę na „odżydzenie” systemu jurysdykcji. Po zakończeniu II wojny światowej alianci uznali, że zbrodniarze wojenni będą sądzeni w krajach, w których dopuszczali się zbrodni. Do samej tylko Polski trafiło 187 niemieckich zbrodniarzy, jednak społeczeństwo niemieckie stanowczo protestowało, twierdząc, że ich rodacy nie mogą liczyć na sprawiedliwy proces. Wszystko zmieniło się w 1948 r., gdy zachód postanowił stworzyć RFN i potrzebował poparcia niemieckiego społeczeństwa.
Już w 1949 r. zaraz po utworzeniu RFN prawnicy zadbali o to, aby starzy towarzysze byli bezkarni. W ustawie zasadniczej wpisano zakaz ekstradycji obywateli niemieckich oraz wykreślono karę śmierci, uznając ją za niemoralną i nieetyczną. Zbrodniarze odetchnęli z ulgą. Odpowiednie regulacje prawne sprawiły, że w RFN rozliczano tylko i wyłącznie zbrodnie popełnione przez Niemców na Niemcach.
Odtąd nie musiano już wydawać zbrodniarzy za granicę. Nawet jeśli zbrodniarz stanąłby przed niemieckim sądem, to ten w majestacie prawa mógł odrzucić materiał dowodowy, uznając go za wadliwy i niezgodny z obowiązującym w Niemczech prawem. O karze śmierci nie było nawet mowy, bo ta w świetle prawa była zabroniona.
Centrala Badania Zbrodni Narodowosocjalistycznych.
W 1958 w Ludwigsburgu powstała Centrala Badania Zbrodni Narodowo Socjalistycznych. Jej zadaniem była archiwizacja akt pohitlerowskich i przekazywanie ich do właściwych urzędów prokuratury powszechnej, jak również prowadzenie śledztw i pomoc w zbieraniu dowodów procesowych przeciwko nazistowskim zbrodniarzom wojennym. Instytucja ta jednak przez znaczny okres swojego funkcjonowania, a funkcjonuje do dziś, ignorowała popełniane zbrodni na Polakach, czy Cyganach i skupiła się tylko i wyłącznie na Żydach. W 1965 r. niemieckie media obiegła informacja, że szef wspomnianej instytucji Erwin Schüle należał do Sturmabteilung oraz był członkiem NSDAP, a w czasie II wojny światowej służył w 215. Dywizji Piechoty Wermachtu…
Związek Radziecki wysłał nawet notatkę dyplomatyczną do rządu federalnego, w której informował, że Schüle w trakcie swojej służby popełniał zbrodnie wojenne. W grudniu 1965 r. prokurator generalny w Stuttgarcie rozpoczął dochodzenie przeciwko Schüle, które dość szybko zostało umorzone z braku wystarczających dowodów. Na początku kwietnia 1966 r. postępowanie zostało wznowione. Władze radzieckie zaoferowały RFN zeznania świadków, lecz prokuratura uznała je za nieweryfikowalne i śledztwo przeciwko Schüle zostało powtórnie umorzone…
W latach 1959–1989 Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich przekazała Centrali Badania Zbrodni Narodowosocjalistycznych w Ludwigsburgu kilkaset tysięcy oryginalnych dowodów straszliwych zbrodni, których dopuścili się Niemcy w czasie okupacji Polski. Przekazano co najmniej 36 000 protokołów zeznań, 150 000 fotografii, kilkadziesiąt tysięcy mikrofilmów i 12 000 kompletnych akt prowadzonych śledztw. Dokumentacja ta została bezpowrotnie utracona. Historycy stawiają hipotezę, że wiele cennych materiałów zostało zniszczonych.
Ja tylko wykonywałem rozkazy!
Republika Federalna Niemiec w swoim ustawodawstwie postanowiła raz na zawsze ochronić Niemieckich zbrodniarzy. Wprowadzono przedawnienie zbrodni po 20 latach, czyli do 1965 r. Protesty społeczności międzynarodowej skłoniły jednak Niemców do przedłużenia przedawnienia do 30 lat.
W 1975 r. Zachodnioniemiecki Sąd Najwyższy postanowił uprawomocnić popełnianie zbrodni. Uznano, że zbrodnia miała miejsce wtedy, gdy została ona wykonana z nieprzymuszonej woli. Zdaniem niemieckich „ekspertów” od prawa i praworządności wydanie rozkazu przez przełożonego było naruszeniem woli drugiego człowieka. Niemieccy prawnicy doskonale zdawali sobie sprawę, że w nie było żadnej możliwości niewykonania rozkazu. Prawo III Rzeszy zakładało, że wydany rozkaz musiał zostać wypełniony, a każdy nawet najmniejszy sprzeciw był karany.
W praktyce oznaczało to, że każdy był niewinny. Szeregowy wykonywał rozkaz wydany przez podoficera, który wypełniał rozkaz oficera, który otrzymał rozkaz od dowództwa, które dostało rozkazy od centrali, a centrala podlegała najwyższym władzom III Rzeszy, które za swoje zbrodnie odpowiedziało przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w Norymberdze.
Jaka denazyfikacja?
Polska żyje mitem, że Niemcy rozliczyli się ze swoją przeszłością. W rzeczywistości Republika Federalna Niemiec uczyniła wszystko, aby swoich zbrodniarzy uchronić przed odpowiedzialnością. Proces ten trwał latami i zakończył się sukcesem. RFN idąc za ciosem złudnej denazyfikacji, rozpoczęła również proces zrzucania a nawet przerzucania odpowiedzialności za wybuch i tragedię II wojny światowej. Współcześni Niemcy sami siebie przedstawiają jako ofiary, a nie głównych beneficjantów ludobójczej polityki swoich przodków.
W 78 rocznicę zakończenia II wojny światowej w Europie kanclerz Olaf Scholz za pośrednictwem serwisu Twitter podziękował Armii Czerwonej za „wyzwolenie” Niemiec i świat spod tyranii narodowego socjalizmu. Mimo zasłużonej krytyki niemiecki polityk postanowił popełnić kolejne fałszerstwo historyczne, a dokładnie 20 lipca 2023 przy okazji rocznicy zamachu na Hitlera.
„Przeszedł do historii jako bunt sumienia: zamach na Hitlera dokonany przez Stauffenberga i jego zwolenników 20 lipca 1944 r. Rocznica przypomina nam, że obrona naszej wolności i demokracji jest” i pozostanie ważnym zadaniem”
– stwierdził Olaf Scholtz
Olaf Scholtz zapomniał jednak, że jego rodak Claus Schenk Graf von Stauffenberg dokonał zamachu na Hitlera, nie w imię obrony wolności i demokracji, a interesów III Rzeszy. Wysławiany przez Scholtza „buntownik” Polaków i Żydów uważał za podludzi, którzy powinni służyć Niemcom. Owszem, jego zamach miał skłonić Aliantów zachodnich do zawarcia pokoju z III Rzeszą, ale nie oznaczało to zakończenia wojny. Wszystkie zajęte walką z Amerykanami i Brytyjczykami siły Niemieckie w założeniu miały być do walki z ZSRR.
Współczesne Niemcy nigdy należycie nie rozliczyły się ze swojej przeszłości. Proces denazyfikacji to jawna kpina i fikcja. Tysiące zbrodniarzy do końca życia pobierało emerytury, a za swoje czyny dokonane w okresie II wojny światowej nigdy nie ponieśli odpowiedzialności. RFN w swojej opieszałości oraz bucie robi wszystko, aby dalej kierować Europą i być jedynym hegemonem. Czego nie udało się zrobić karabinem i gazem, robi się teraz dyplomacją i sankcjami.