Coraz bardziej jest widoczne, że Unia Europejska i niektóre jej państwa członkowskie, w tym przede wszystkim Niemcy, dążą za wszelką cenę do ingerencji w polski proces wyborczy. Ingerencja ta prowadzona jest od dłuższego czasu ponieważ instytucje unijne i duże państwa członkowskie, szczególnie Niemcy i Francja, są poirytowane postawą Polski, która po 2015 r. porzuciła paradygmat, że w UE należy siedzieć cicho i nie mieć własnego projektu integracyjnego, tylko być klakierem najsilniejszych i najbogatszych.

Radykalna zmiana podejścia Polski, jaką obserwujemy po 2015 r., jest coraz bardziej widoczna i niepokojąca dla naszych zachodnich sąsiadów. Polska polityka unijna przestała być polityką gościa w UE, który nie krytykuje, nie lansuje, ani nawet nie broni własnych interesów tylko siedzi cicho w obawie, że gospodarz go wyprosi. Polska coraz głośniej dopomina się o swoje, słusznie uznając, że jest równoprawnym państwem członkowskim, które ma głos i własne interesy, których powinno się bronić.  Zamiast, jak było wcześniej, zwijać stocznie (bo przecież są niemieckie) buduje własną gospodarkę, która ma się coraz lepiej. Rosnąca pozycja gospodarcza Polski, która w szybkim tempie dogania najbogatszych, a z drugiej strony polityczna samodzielność, jest nie do zniesienia dla Niemiec, które od lat 90-tych XX wieku czuły się kuratorem Polski w Europie.

Spór o tzw. praworządność, nakładanie kar, używanie starej metody kija i marchewki w postaci kar albo pieniędzy z KPO, okazały się – jak do tej pory – zawodne. Niemcy wraz z Francją na ostatniej prostej przed wyborami wpadły więc na pomysł, żeby – po pierwsze – wbić klin między Polskę a Ukrainę, a po drugie – i najważniejsze – przyspieszyć prace nad zmianą traktatów korelując to jednocześnie z obietnicą dla Kijowa, że ten wejdzie do UE jeśli pomoże Niemcom obalić polski rząd. Oferta Belina jest prosta. Otóż Ukraina może liczyć na szybkie członkostwo w UE jeśli skonfliktuje się z Warszawą, bo to skomplikuje sytuację rządu polskiego, co może pomoże go obalić. Ukraina w tej kalkulacji ma wejść w spór z Warszawą, dla której zmiana traktatów jest nie do przyjęcia, bo oznacza jeszcze większe zmarginalizowanie Europy Środkowej i przyznanie Niemcom prawa dowodzenia Unią Europejską. Dla Ukrainy z kolei priorytetem jest wejście do Unii za wszelką cenę, w tym za ceną sporu z Polską. Z kolei Niemcy jak diabeł święconej wody boją się poszerzenia UE w wschód, bo przy pozostawieniu obecnej wersji traktatów, okazałoby się, że wraz z Kijowem Europa Środkowa dysponuje tzw. mniejszością blokującą, a geometria decyzyjna UE radykalnie się zmienia. Dziś ta geometria wygląda tak, że bez zgody Niemiec albo Francji (ewentualnie Włoch) cała Europa Środkowa nie dysponuje mniejszością blokująca. Przystąpienie Ukrainy do UE – na obecnych zasadach – ten stan rzeczy zmienia radykalnie, na co nigdy nie pozwolą Niemcy,  których wyznacznikiem w polityce zagranicznej jest powiedzenie, że „Niemcy są za małe na odgrywanie samodzielnej roli w świecie, ale są za duże na to, by w Europie były traktowane na równi z innymi państwami”. Polska polityka te plany Niemic skutecznie torpeduje, stąd narastająca irytacja w Berlinie przed trzecią kadencją Zjednoczonej Prawicy i działania, które wykorzystując hasło „ulica i zagranica” pomogą dokonać upragnionej alternacji władzy w Polsce. Potencjalna alternacja będzie  na rękę wielkim unijnym graczom, natomiast dla Polski będzie oznaczała powrót do polityki siedzenia cicho, bez ambicji, bez perspektyw, bez pomysłu na przyszłość.

Facebook
YouTube